Kiedyś przyjdzie bessa... Jak się na nią przygotować?
Choć wysyła sygnały ostrzegawcze, nigdy nie mamy pewności kiedy bessa zawita na rynku – uznali eksperci podczas 12. Fund Forum. A to powoduje, że trudno się przygotować na jej nadejście i uchronić portfel przed stratami. Są jednak sposoby, aby ograniczyć ryzyko. Kluczowa jest dywersyfikacja portfela i długi horyzont inwestycyjny.
Przewidzenie bessy jest trudne i zawsze obarczone pewnym stopniem niepewności, ponieważ rynki finansowe reagują na wiele czynników jednocześnie. Mimo to istnieją pewne symptomy ostrzegawcze, które mogą sugerować, że bessa się zbliża.
- Hossa to nie konserwa, więc nie ma terminu przydatności. Dlatego nie wiemy, kiedy się skończy i nadejdzie bessa. Natomiast każdy ma zestaw wskaźników, które obserwuje i które zapowiadają potencjalną dekoniunkturę, albo przynajmniej sugerują, żeby zmniejszyć zaangażowanie – wskazał Tomasz Korab, prezes Eques Investment TFI.
Dwa wskaźniki są podstawowe: spready obligacji korporacyjnych krajów rozwijających się oraz wskaźnik zmienności VIX. Ten ostatni, często nazywany "indeksem strachu", mierzy oczekiwaną zmienność na rynku akcji. Wzrost VIX może sugerować wzrost niepewności i strachu na rynku, co często poprzedza bessę.
- Jeśli VIX zaczynają opadać, to oznacza, że następuje ostudzenie emocji i rynek zacznie się odbijać – powiedział Piotr Zagała, dyrektor departamentu zarządzania aktywami BNP Paribas TFI.
Ale to niejedyne sygnały nadejścia potencjalnej bessy. Eksperci podczas debaty zwrócili też uwagę na podstawowe wskaźniki wyceny, takie cena do zysku, czy cena do wartości księgowej (należy zachować czujność, gdy wyceny są wysokie). O nadejściu recesji, a tym samym bessy, mówić może również odwrócona krzywa dochodowości, czyli sytuacja, kiedy obligacje krótkoterminowe mają wyższe oprocentowanie niż długoterminowe (w normalnych warunkach jest na odwrót).
- Ważna jest też psychologia tłumu, i to, jak bardzo nieroztropną akceptację ryzyka mają inwestorzy – zauważył Konrad Łapiński, zarządzający funduszem Total FIZ. Zauważył on jednocześnie, że zarówno wskaźniki wyceny, jak i nastroje inwestorów (brak hurraoptymizmu) nie sugerują obecnie nadejścia bessy na GPW.
- Daleko nam do poziomów u szczytu hossy z 2007 roku, kiedy o inwestowaniu w polskie akcje można było porozmawiać nawet z taksówkarzem. Przypomnę, że wtedy mediana C/Z dla polskich spółek wynosiła ok. 30-35, dziś wynosi 11 - dodał Konrad Łapiński.
Ale nawet jeśli znaki ostrzegawcze zaczynają być widoczne (albo wręcz przeciwnie), to precyzyjne określenie początku bessy jest trudne, a czasem niemożliwe. Niektóre sygnały, takie jak odwrócona krzywa dochodowości, mogą pojawiać się nawet kilka lat przed faktyczną bessą, co utrudnia dokładne określenie momentu spadków. Przykładowo, krzywa dochodowości w USA odwróciła się już w 2006 r., a więc na 2 lata przed globalnym kryzysem finansowym z 2008 r., który zresztą wielu ekonomistów i inwestorów przewidziało, choć początkowo ich ostrzeżenia były ignorowane. Wśród nich jest Michael Burry, założyciel funduszu hedgingowego Scion Capital, który obstawił załamanie na rynku nieruchomości subprime w USA, inwestując w tzw. credit default swaps (CDS). Gdy kryzys faktycznie wybuchł, zarobił fortunę, co zresztą zostało opisane w książce "The Big Short".
Reklama
- Wiele osób przewidziało bessę z 2008 r., ale nie wszyscy dotrwali – zauważył Piotr Zagała. - Jeden z najważniejszych wskaźników, czyli rozszerzenie spreadów kredytowych, dawał sygnały już 1,5 roku wcześniej. Strategia Michaela Burry'ego przez długi czas przynosiła straty, zanim faktycznie kryzys wybuchł i okazało się, że ma rację – zaznaczył. - Kto gra przeciwko trendowi, musi mieć duży zapas kapitałowy, żeby przetrwać okres dalszego trwania trendu, który może być nieuzasadniony, ale trwa, ze względu na psychologię tłumu – dodał.
Bessa z 2008 roku była wynikiem szeregu kumulujących się symptomów, które przez kilka lat stopniowo narastały, ale zanim faktycznie nadeszła trochę minęło. Tymczasem, jak powiedział Peter Lynch, więcej pieniędzy tracą inwestorzy, próbując przewidzieć spadki rynkowe, niż podczas samych spadków. Innymi słowy, nieobecność na rynku (w obawie przed spadkami) kosztuje nas więcej niż po prostu przetrzymanie korekty.
- Morningstar robi ciekawe badania, które pokazują lukę pomiędzy stopą zwrotu w funduszu a stopą zwrotu na rejestrach uczestników. I wychodzi, że przykładowo fundusze akcji amerykańskich zarabiają ok. 8 proc. średniorocznie, tymczasem klienci zarabiają 6 proc. Dlaczego? Bynajmniej nie przez opłaty, a przez timing, bo próbują timingować rynek. I efekt jest taki, że własną stopę zwrotu niszczą – zauważył Tomasz Korab.
Jak zatem przygotować portfel, aby ograniczyć ryzyko, ale równocześnie, aby nie tracić przez „nieobecność” na giełdzie (w obawie przed stratami)? Kluczowa jest dywersyfikacja portfela i długi horyzont inwestycyjny.
- Przypomnę, że pierwszą dekadę XXI wieku na akcjach nazywano straconą dekadą, bo wiele indeksów po 12-13 latach było na tym samym poziomie co pod koniec lat 90. Z perspektywy inwestora, który miał krótszy horyzont inwestycyjny, to był potencjalnie trudny czas. Ale z punktu widzenia inwestora, który potraktował inwestycje w akcje długoterminowo, i konsekwentnie się tego trzymał, to był najlepszy czas, bo był to okres budowania portfela, który przez następnych 15 lat bardzo dobrze sobie radził – zauważa Zbigniew Wójtowicz, prezes Investors TFI. - Gdy mówimy o bessach, to wskazujemy, że indeks spadł np. 35 proc., ale to jest tak naprawdę strata od szczytu do dołka. Ilu inwestorów tak naprawdę kupiło na szczycie i sprzedało w dołku? Jeżeli ktoś kupił 2 lata wcześniej, to zdążył sporo zarobić, a gdy tę bessę przetrzymał, to załapał się również na nowy trend wzrostowy – dodał.
- Bessa prędzej czy później nadejdzie, ale to nie przeszkadza inwestować. Receptą jest zdywersyfikowany portfel, ale też jego cokwartalne rebalansowanie – wskazał z kolei Tomasz Korab. - Bo, gdy zrobię sobie portfel 60/40 (60 proc. w akcje i 40 proc. w obligacje) to po trzech latach hossy on już nie jest 60/40, lecz obligacje zajmują jedynie 20 proc., bo akcje tak mocno urosły – zaznaczył.
W czasie bessy różne klasy aktywów zwykle reagują inaczej. Istotne jest również uwzględnienie aktywów, które mogą działać jako "bezpieczna przystań", co znacząco złagodzi straty. Wśród nich jest np. złoto, na które stawia Konrad Łapiński, który nigdy nie rezygnuje zupełnie z akcji, lecz kieruje portfel w stronę bardziej defensywnych spółek. Nie ucieka natomiast do obligacji.
- Nie uważam, żeby obligacje były takim bezpiecznym instrumentem, jak się powszechnie uważa. Mam do nich umiarkowany optymizm, choćby z tego względu, że mamy starzejące się społeczeństwo, mamy też olbrzymie potrzeby pożyczkowe rządów. A gdyby do tego jeszcze dołożyć geopolitykę i ryzyko wojny, czyli coś, co prowadzą rządy, to obligacje przestają być takie bezpieczne – argumentował Konrad Łapiński.
Gdy obawiamy się bessy, możemy też zwiększyć udział gotówki w portfelu. Posiadanie płynnych rezerw gotówkowych, nie tylko ogranicza ryzyko straty, ale też daje inwestorowi możliwość skorzystania z okazji, które mogą pojawić się w trakcie spadków.
W obliczu bessy wielu inwestorów zaczyna działać impulsywnie – sprzedają aktywa w najgorszym możliwym momencie, chcąc uciec przed dalszymi stratami. Podczas rynkowej bessy zarządzanie emocjami jest zatem kluczowe. Eksperi zgodzili się, że tu ogromną rolę mają do odgrywania doradcy finansowi i odpowiednie przygotowanie mentalne.
- My zachęcamy, aby w rozmowie z klientami doradcy zamiast "ryzyka" używali słowa "strata", żeby inwestor je usłyszał – wskazał Tomasz Korab.
14.10.2024

Źródło: Shutterstock.com
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania