Fundusznie opublikowałjeszcze strukturyaktywów9 copyikonaikonacheckrxFill 1filmIconinfografikaIconwywiadIconGroup 2!!whitesvg/lupaWhitewhitesvg/megafonWhiteGroup 3Page 1GroupGrouplocationcheckBigKontaktGroup 4Fill 1Group 2GroupDO GÓRYWfGroup 8iGroup 3rvxGroup 9
Content 700x200
Content 300x250

Reklama

Notowania - Fundusze Inwestycyjne Otwarte Porównywarka funduszy i ETF-ów

Szalone eksperymenty monetarne zubożają Turcję

Autorytarny prezydent Turcji jest w stanie wojny z rynkami. Cenę za jego monetarne eksperymenty płacą obywatele. Jak długo potrwa i do czego doprowadzi to szaleństwo?

- Trzeba uczciwie powiedzieć: Turcja jest potencjalnie czarnym łabędziem na 2022 rok. Jeżeli doszłoby do bankructwa tego kraju, albo jakichś innych poważnych problemów finansowych, mogłoby to wpłynąć na notowania akcji i obligacji również na innych rynkach wschodzących – ostrzega Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI. Czy jednak nie ma w tych słowach zbytniej przesady? Niekoniecznie. Sposób w jaki świat reaguje dziś na tureckie problemy pozwala przypuszczać, że właśnie nad Bosforem wykluwa się łabędź o czarnym ubarwieniu.

Reklama

Gdzie to mocarstwo?

Cały świat walczy dziś z szaleńczą inflacją, jednak w Turcji wojna ta zbiera wyjątkowo krwawe żniwa. Oficjalnie wskaźnik CPI przekracza 21 proc. w ujęciu rocznym, ale społeczeństwo znacznie dotkliwiej odczuwa wzrost cen. Żywność drożeje w dynamicznym tempie, a niektórych produktów, jak mleko czy papier toaletowy, zaczyna już w sklepach brakować. Kayseri, uznawane za kolebkę „anatolijskich tygrysów” i niegdyś tętniące życiem, dziś przypomina miasto duchów: firmy upadają, a wiele lokali usługowych wystawionych jest na sprzedaż.

Zapisz się na Newsletter
Bądźmy w kontakcie! Prosto na Twojego maila będziemy wysyłać skrót najważniejszych informacji ze świata finansów, powiadomienia o nowościach rynkowych, najnowsze oceny i raporty oraz codzienne notowania wybranych przez Ciebie funduszy inwestycyjnych.
Newsletter

Dodatkowo, gwałtownie słabnąca lira, która jedynie w tym roku potaniała względem dolara o niemal 50 proc., obraca w proch oszczędności i dochody obywateli. Z danych Banku Światowego wynika, że jeden na dziesięciu Turków żyje obecnie poniżej granicy ubóstwa. Kryzys walutowy w połączeniu z wysoką inflacją wyjątkowo brutalnie obchodzi się z osobami starszymi, których nie stać już nawet na podstawowe produkty spożywcze.

tPuste półki w markecie Migros, należącym do jednej z największych sieci supermarketów w Turcji. Brakuje mleka, którego cena przekracza już 13 lir za litr.

Oficjalnie stopa bezrobocia w Turcji wynosi 13 proc., jednak związki zawodowe nie mają wątpliwości, że rzeczywista liczba pozostających bez pracy jest znacznie większa, bo część ludzi w urzędach się po prostu nie rejestruje. Wśród młodego pokolenia bezrobocie sięga aż 25 proc. Tymczasem prorządowe media za wszelką cenę starają się przekuć porażkę "Erdoganomiki" w sukces. Jak inaczej bowiem interpretować wypowiedź eksperta, który na wizji próbuje wmówić społeczeństwu, że pozytywnym skutkiem obecnego kryzysu jest spadek płacy minimalnej, wszak zachęci to zagraniczne firmy do przeniesienia produkcji do Turcji. W obliczu szerzącej się biedy, brzmi to jak ponury żart. Jeszcze na początku tego roku wynagrodzenie minimalne w Turcji wynosiło w przeliczeniu około 380 dolarów miesięcznie. Dziś sięga około 220 dolarów. W ostatnią niedzielę (12 grudnia) obywatele powiedzieli „dość”. Tysiące protestujących przemaszerowało przez ulice Stambułu, potępiając wzrost ubóstwa i wzywając do podniesienia płac.

A nie tak miało być. Dekadę temu Recep Erdogan, wówczas jeszcze jako premier obiecywał, że dokładnie w obchody stulecia powstania republiki, które przypadają na 2023 rok, Turcja będzie mocarstwem, a PKB na mieszkańca sięgnie 25 tys. dolarów. Do 2023 r. pozostało zaledwie dwanaście miesięcy, a gospodarka - zamiast przybliżać - to oddala się od wyznaczonego celu. W 2020 r. PKB per capita wyniósł 8,5 tys. dolarów, o ponad 4 tys. dolarów mniej niż w 2013 r. Źródłem kryzysu jest eksperymentalna polityka monetarna tureckiego banku centralnego, który przestał już nawet stwarzać pozory politycznie niezależnego. Wykonując rozkazy autorytarnego prezydenta, bankierzy centralni popychają tureckie społeczeństwo w biedę.  

- Turcja od lat znajduje się w matni wywołanej wysoką inflacją, za którą nie nadążają stopy procentowe, co powoduje presję na walutę, ta z kolei wzmaga inflację i tak w kółko. Sposób prowadzenia polityki monetarnej jest chaotyczny, niespójny i uzależniony od władzy państwowej (w tym fiskalnej), przez co inwestorzy nie mają zaufania do działań banku centralnego, które mogłyby ustabilizować walutę. Wpływ prezydenta Erdogana jest tu oczywiście kluczowym czynnikiem destabilizującym – wskazuje Jarosław Niedzielewski, dyrektor departamentu inwestycji Investors TFI.

Spuścizna Ataturka

W październiku 1923 roku Zgromadzenie Narodowe proklamowało republikę, a jej pierwszym w historii premierem został Mustafa Kemal Pasza. To właśnie za czasów Ataturka Turcja zaczęła naśladować kraje Zachodu. Oddzielono religię od państwa, wprowadzono trójpodział władzy, zakazano urzędnikom noszenia bród i turbanów. Wprowadzono alfabet łaciński i kalendarz gregoriański. Ustanowiono też niedzielę jako dzień wolny zamiast muzułmańskiego piątku. Kobietom zakazano zasłaniania twarzy, a w 1934 r. przyznano im prawa wyborcze. Wydawało się, że rewolucja Ataturka wywołała trwałe zmiany w funkcjonowaniu Turcji jako państwa i gospodarki, co stanowiło o jej odmienności na tle innych krajów muzułmańskich. Niezwykłą rolę w tym sukcesie odegrała armia, która stała na straży laickości państwa. Laickości postrzeganej jako symbol wolności. Podczas gdy w innych krajach obecność żołnierzy na ulicach budziła niepokój o demokrację, w Turcji odbierana była jako wyraz obrony praw człowieka.

Ale w 2001 r. gospodarka pogrążyła się w kryzysie, który przygotował grunt pod wybory parlamentarne w 2002 r. Wygrana umiarkowanie islamskiego ugrupowania AKP Recepa Erdogana wyznaczyła nowy kierunek długoterminowych zmian w Turcji i rozpoczęła powolną erozję zasad kemalizmu.

- Po kolejnych kryzysach gospodarczych i trzycyfrowej inflacji w latach 90., rok 2001 był decydujący dla stabilności makroekonomicznej i integracji Turcji z rynkami światowymi – zauważa Kadri Tastan, ekspert German Marshall Fund, amerykańskiego Think Tanku.

W 2001 r. Turcja zaczęła wdrażać program gospodarczy, wspierany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Po wyborach w 2002 r., partia AKP kontynuowała reformy strukturalne. W efekcie, w latach 2001-2013 PKB Turcji wzrósł ponad trzykrotnie, sięgając niemal 960 mld dolarów. Wprowadzono dyscyplinę fiskalną i zdławiono hiperinflację, która sięgała nawet 70 proc. Przepływy bezpośrednich inwestycji zagranicznych do 2015 r. wzrosły z niespełna 1 do ponad 19 miliardów dolarów. Turcja zdywersyfikowała i zwiększyła również handel z Bliskim Wschodem i Afryką. W latach 2001-2008 eksport wzrósł czterokrotnie, przekraczając 130 miliardów dolarów.

Turkom żyło się naprawdę dobrze. A szczególny dobrobyt pod rządami Erdogana udało się osiągnąć muzułmańsko-konserwatywnym właścicielom firm. I to oni, wraz z rosnącą w siłę klasą średnią, stali się żelaznym elektoratem panującej władzy. Ale turecki cud gospodarczy stawał się mirażem tak szybko, jak szybko rosły megalomańskie i dyktatorskie zapędy Erdogana. A te rosły w błyskawicznym tempie i dziś sięgają zenitu. Wystarczy powiedzieć, że za 600 mln dolarów Erdogan wybudował sobie największy pałac na świecie, którego z powodzeniem pozazdrościć mogliby bywalcy Wersalu.

Ale Erdogan budował też dla ludzi - nowe drogi, szpitale i wielopiętrowe osiedla. Jedno z największych lotnisk na świecie zostało otwarte w Stambule w 2018 roku. Inwestując miliardy w branżę budowlaną i nieruchomości, Erdogan napędzał wzrost gospodarczy. 

Wieści o sukcesie Turcji dotarły też do Polski. W 2012 r. krajowe fundusze akcji tureckich były prawdziwym hitem inwestycyjnym. Ich średni roczny zarobek przekroczył 50 proc., co skłaniało Polaków do inwestowania i zachęcało powierników do tworzenia kolejnych tego typu funduszy. W kwietniu 2013 r. na inwestycje w Turcji zdecydowało się Generali Investment (dawniej Union Investment).

- Mówimy o co najmniej kilkunastoletnim potencjale, co sprawia, że opłaca nam się tu być. Gospodarka turecka ma kilka silnych podwalin - młode społeczeństwo, które będzie stymulować wzrost gospodarczy oraz ogromny, wewnętrznie dokapitalizowany sektor finansowy. Ze względu na dynamiczny wzrost akcji kredytowej banki tureckie dopiero teraz zaczęły wychodzić po kapitał zewnętrzny - na rynek obligacji i euroobligacji. Ponadto Turcji sprzyja położenie geograficzne - kraj jest kładką pomiędzy Wschodem i Zachodem – wyliczał w kwietniu 2013 r. Zbigniew Jakubowski, ówczesny wiceprezes Uniona.

Chwilę później czar prysł, bo strategia Erdogana działała dopóki lira była stabilna, a pieniądze z zagranicy nadal napływały. Jednak wolny rynek rządzi się swoimi prawami. Inwestorzy zagraniczni mogą akceptować rządy autorytarne, jeśli gwarantują one stabilność i przewidywalność w wyznaczonym horyzoncie inwestycyjnym. Bo choć brzmi to brutalnie, to pieniądze przede wszystkim lubią spokój i jasne perspektywy. Tymczasem swoim autorytarnym stylem rządów, prześladowaniem opozycji i wpływaniem na politykę monetarną, Erdogan zaufanie inwestorów nadwerężył. W efekcie, bezpośrednie inwestycje zagraniczne spadły z 19 miliardów dolarów w 2009 r. do 5,8 miliarda dolarów w 2020 r., a zadłużenie zagraniczne kraju wzrosło do 422 miliardów dolarów. W przeciwieństwie do Rosji, Turcja nie ma prawie żadnych surowców i jest w związku z tym uzależniona od inwestycji.

- Uzależnienie Turcji od napływu kapitału oznacza, że ​​nagła zmiana apetytu na ryzyko inwestorów może mieć istotny wpływ na wskaźniki makroekonomiczne. Ilustracją problemu jest to, że w 2018 roku, kiedy prezydent USA Trump na Twitterze zagroził Ankarze sankcjami, doprowadziło to do gwałtownej deprecjacji liry, po której gospodarka popadła w stagnację – przypomina Kadri Tastan, ekspert GMF.

Łaska pańska na pstrym koniu jeździ

Wraz z antyrządowymi demonstracjami w 2013 r., oskarżeniami o korupcję wobec Erdogana i ówczesnych członków gabinetu oraz narastającymi problemami między Gülenistami a partią AK, Turcja wkroczyła w epokę naznaczoną kryzysami politycznymi. Kryzysy te zbiegły się w czasie z narastającym niepokojem w świecie arabskim i wojną w Syrii. Znacząco pogorszyły się też w tym czasie stosunki Turcji ze Stanami Zjednoczonymi i UE. Jak dotąd Erdoganowi udawało się jednak przetrwać wszystkie te kryzysy. Ba, potrafił je nawet sprytnie wykorzystać do umocnienia swojej władzy. Tak było po nieudanym zamach stanu w 2016 r. Powołując się na zagrożenie ze strony obcych mocarstw, doprowadził do referendum konstytucyjnego, które dało podwaliny do zmiany ustroju z parlamentarnego na prezydencki.

Było to możliwe, bo w ciągu dwóch dekad rządów AKP, Erdogan przyzwyczaił Turków do tego, że ich standard życia stale się poprawiał. Byli nawet gotowi zaakceptować demontaż demokracji dla odrobiny dodatkowego dobrobytu. Jednak obecny kryzys jest znacznie głębszy niż poprzednie, a strategia Erdogana wydaje się już nie działać. Mieszkańcy Turcji czują, że z każdym dniem mają coraz mniej w portfelach i dochodzą do wniosku, że cały ten cud gospodarczy był po prostu mirażem. Wystarczy powiedzieć, że jeszcze w 2013 r. turecka waluta miała mniej więcej tę samą wartość, co polski złoty. Dziś jedna lira to mniej niż 30 groszy. Z kolei za amerykańskiego dolara Turcy muszą płacić dziś ponad 15 lir, podczas gdy jeszcze w 2013 r. płacili zaledwie 2 liry.

- Ponieważ Turcja jest uzależniona od importu, w tym wytwarzania produktów eksportowych, każdy spadek liry zwiększa koszt podstawowych towarów i bardzo utrudnia życie najbardziej wrażliwym grupom społecznym. Zwiększa również zobowiązania walutowe sektora przedsiębiorstw niefinansowych, których dług denominowany jest w dolarach amerykańskich. W ostatnich latach Turcja musiała rocznie rolować ponad 200 miliardów dolarów długu zagranicznego – wskazuje Kadri Tastan.

Kryzys walutowy w Turcji rozpędził się na dobre w tym roku, bo z uporem maniaka Erdogan twierdzi, że z inflacją należy walczyć obniżkami stóp procentowych, tworząc w ten sposób nowe prawa ekonomii. W efekcie, stopy procentowe w Turcji spadły w tym roku do 14 proc. (ostatnia obniżka o 100 pkt bazowych miała miejsce 16 grudnia), podczas gdy inflacja przekracza 21 proc. Co więcej, jak na autorytarnego przywódcę przystało, Erdogan nie toleruje sprzeciwu i pozbywa się każdego, kto stanie mu na drodze do luzowania polityki monetarnej. W ten sposób już trzech prezesów banku centralnego straciło pracę. I choć lira chyli się ku upadkowi, Erdogan nie odpuszcza.

- Nigdy w tej sprawie nie pójdziemy na kompromis. Stopy procentowe czynią bogatych bogatszymi, a biednych biedniejszymi. Zapobiegliśmy takiemu zmiażdżeniu naszego kraju – stwierdził Erdogan w telewizyjnym wywiadzie. Powołując się na islamskie prawo zakazujące lichwy uznał, że drogie kredyty to „matka i ojciec wszelkiego zła”.

Jednak w szaleństwie tym jest jakaś metoda. Odwołując się do religii uderza w tony, które trafiają do konserwatywny odbiorców, stanowiących rdzeń jego elektoratu, a zmuszając bank centralny do luzowania polityki monetarnej, próbuje pobudzać wzrost gospodarczy, którego przed zbliżającymi wyborami Erdogan rozpaczliwie potrzebuje.

- Wyraźne podniesienie stóp procentowych, które mogłoby w horyzoncie kilku kwartałów ostudzić presję inflacyjną do jednocyfrowych poziomów, musiałoby wpłynąć na mocne spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego, czy ekspansji kredytu konsumpcyjnego. Trudno wyobrazić sobie bardziej niepopularne politycznie decyzje, choć z punktu widzenia długoterminowej stabilizacji państwa wydają się one niezbędne – uważa Jarosław Niedzielewski z Investors TFI.

Tymczasem obecny kryzys wzmocnił opozycję, która zaczęła nawoływać do przyspieszonych wyborów. - Gospodarka jest w tak złym stanie, że Erdogan nie może wytrzymać do 2023 roku - przekonuje Kemal Kılıçdaroğlu, przewodniczący Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), uznawanej za strażnika spuścizny kemalistów. To dzięki niemu udało się pokonać AKP w wyborach samorządowych w Stambule i Ankarze w 2019 roku. Teraz Kılıçdaroğlu chciałby powtórzyć sukces na szczeblu krajowym. I obiecuje, że jeśli socjaldemokratyczna CHP wygra wybory, wprowadzony w referendum w 2017 r. system prezydencki zostanie zlikwidowany, a w kraju ponownie zapanuje demokracja parlamentarna.

- Rynki nauczyły się żyć z Turcją, która od dłuższego czasu jest traktowana jako outsider. Agencje ratingowe już zapowiadają najgorsze i na razie nic nie wskazuje na to, aby Turcy mieli z tej drogi zawrócić. Ewentualną szansę upatruję w przedterminowych wyborach, które mogłyby odsunąć AKP od władzy. Trudno jednak ocenić, czy taka zmiana byłaby pozytywna – nowe władze musiałyby ściśle współpracować z międzynarodowymi instytucjami w temacie trudnych reform gospodarczych. Tymczasem Turcja może teoretycznie szachować Zachód swoim kluczowym położeniem geograficznym dla NATO, oraz sprawą uchodźców, istotną dla Unii Europejskiej – ocenia Marek Rogalski, główny analityk walutowy DM BOŚ.

Pojawia się również pytanie, na ile wybory te będą sprawiedliwe i wolne. Wszak Erdogan już raz zarządził powtórkę w głosowaniu na burmistrza Stambułu w 2019 r., bo nie podobał mu się wynik.

Czarny łabędź

- Nie wydaje mi się, żeby Turcja musiała ogłaszać bankructwo na zagranicznym długu, bo tylko takie ewentualne ryzyko tu występuje - uspokaja Jarosław Niedzielewski, ekspert Investors TFI. Przypomina, że sporo dolarowego zadłużenia mają banki oraz tureckie przedsiębiorstwa, ale są to też w dużej mierze pozycje zbilansowane przez dostęp do walutowych przychodów i należności (np. eksporterzy).

- Poza tym Turcy i ich firmy utrzymują około 250 mld dolarów w dewizach (i złocie) na rachunkach bankowych, co stanowi jedną trzecią PKB tego kraju. Patrząc po zachowaniu się nominowanych w dolarze obligacji tureckiego rządu, trwająca od września bezprecedensowa przecena liry nie wywołała jakiejś szczególnej paniki wśród obligatariuszy, związanej z potencjalną niewypłacalnością Turcji – zauważa Jarosław Niedzielewski.  

Ale tu rodzi się pytanie, czy ten brak paniki nie zwiastuje burzy. Wszak według Nassima Nicholasa Taleba, twórcy teorii „czarnego łabędzia”, głównym zagrożeniem nie jest ignorowanie tego, czego nie potrafi się przewidzieć, lecz złudne przekonanie, że wszystko jest pod kontrolą. A przecież lata erozji demokracji w Turcji uśpiły czujność.

- Byliśmy obecni w Turcji przez dekadę. W tym czasie na akcjach zarobiliśmy 100 proc., na walucie straciliśmy 50 proc. Wycofaliśmy się w styczniu 2018 r. i patrząc na to, co obecnie dzieje się w tym kraju, wiemy, że to była słuszna decyzja. Jest to rynek nie dla nas. Dopóki układ polityczny tam się nie zmieni, Turcję będziemy omijać szerokim łukiem – kwituje Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI.

Tylko u nas

16.12.2021

Szalone eksperymenty monetarne Erdogana zubożają Turcję

Źródło: Nepdar / Shuterstock.com

Napisz komentarz

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Przejdź do logowania

Wszystkie komentarze (0)

Erdogan wie co robi, najpierw pozbędzie się wszystkich rezerw walutowych na historycznych szczytach i dopiero później podniesie stopy procentowe :)

Dawid | 19.12.2021

Twój komentarz został dodany

Polecamy

Kupfundusz.pl - ponad 400 funduszy do wyboru
Reklama
Ranking funduszy inwestycyjnych wrzesień 2025
Reklama
Dbamy o twoją prywatność
Strona Analizy.pl używa plików cookies i przetwarza dane w celu zapewnienia prawidłowego działania serwisu i poprawy jakości świadczonych usług oraz w celach analitycznych, statystycznych i marketingowych. Szanujemy Twoją prywatność, dlatego używamy plików cookies tylko za Twoją zgodą. Wybierz Ustawienia, aby zapoznać się ze szczegółami i zarządzać opcjami. Możesz dostosować swoje preferencje w każdym momencie na stronie Ustawienia prywatności. Aby uzyskać więcej informacji zapoznaj się z naszą Polityką prywatności.
×

7 października 2025

Fund Forum
2025

Rozdzielczość Twojego urządzenia jest zbyt niska.
Obróć ekran lub powiększ okno przeglądarki.