Witaj, stagflacjo!
Dane z polskiej gospodarki, które napłynęły w tym tygodniu zaskoczyły ekonomistów, choć w mojej ocenie, nie powinny. Bardzo słabe dane o sprzedaży detalicznej, która w cenach stałych spadła o 7,3% w porównaniu z marcem 2022, są tylko konsekwencją tego, co dzieje się w polskiej gospodarce od wielu miesięcy.
To również konsekwencja działań obecnego rządu nie tylko z ostatnich miesięcy, ale wielu lat, gdy zamiast inwestycji wspierana była konsumpcja.
Stagflacja to niski wzrost gospodarczy przy wysokiej inflacji. Takie zjawisko występuje w gospodarce zazwyczaj wówczas, gdy rząd prowadzi błędną politykę gospodarczą. Transfery pieniędzy, które mają zwiększać konsumpcję kosztem inwestycji, powodują zaburzenie równowagi w gospodarce. W Polsce inwestycje w stosunku do PKB (według GUS-u) spadły w ubiegłym roku do 16,8%, a w 2015 roku wynosiły 20,1%. Tendencja spadku inwestycji jest całkiem trwała, a w tym czasie konsumpcja była sztucznie wspierana przez kolejne transfery, jak na przykład w 2019 roku 500+ na pierwsze dziecko. Znaczenie miały też działania podjęte w czasie covidu, ale twierdzę, że w Polsce mielibyśmy wysoką inflację nawet bez działań związanych z covidem. Wystarczyłyby transfery socjalne i podnoszenie płacy minimalnej w oderwaniu od wzrostu produktywności, przy równoczesnym spadku inwestycji.
Reklama
Inflacja w Polsce została rozpędzona do poziomu ponad 18%. W okresie wzrostu inflacji konsumenci, zwłaszcza w początkowej fazie, zwiększają zakupy. Działa efekt psychologiczny. Gdy widzą rosnące ceny, zaczynają kupować wcześniej, nie czekając na wzrost cen. To sprawia, że popyt konsumpcyjny w początkowej fazie wzrostu inflacji rośnie również realnie. W tym samym czasie rosną dochody budżetu państwa, bo nie tylko utrzymuje się dobra koniunktura gospodarcza, ale również działa podatek inflacyjny. Wzrost cen w gospodarce powoduje, że rząd ma większe dochody z podatków, może więc te dodatkowe dochody przeznaczyć na kolejne wydatki wspierające konsumpcję.
Problemy zaczynają się wówczas, gdy mniejsze realne dochody konsumentów (siła nabywcza zjedzona przez inflację) zmuszają ich do oszczędzania, co ogranicza konsumpcję, a równocześnie zaczyna spadać inflacja. Podatek inflacyjny obniża się, więc dochody budżetu również maleją. I pojawia się niebezpieczne sprzężenie – niższa konsumpcja hamuje gospodarkę, a rząd ma mniej środków na wsparcie konsumpcji, więc aby utrzymać wzrost gospodarczy, musi się zadłużać. Jeżeli jednak pieniądze z rosnącego zadłużenia przeznaczy na konsumpcję, to nie spowoduje trwałego wzrostu gospodarki, a jedynie krótkoterminowy impuls. Gdy wydatki rządowe zostaną ograniczone, to gospodarka znów pogrąży się w marazmie.
Najbliższe lata to będzie duże wyzwanie dla polskiej gospodarki. Nadzieję dają utrzymujące się na wysokim poziomie bezpośrednie inwestycje zagraniczne i zdolność polskich firm do konkurowania na rynkach zagranicznych, a więc zwiększanie eksportu. Drugi czynnik, który sprzyja naszej gospodarce to imigracja z Ukrainy, a również wymiana handlowa z Ukrainą i popyt ze strony Ukraińców. Pytanie jednak, jak będzie kształtowała się konsumpcja ze strony polskich gospodarstw domowych, która może się osłabić w kolejnych kwartałach ze względu na wzrost bezrobocia, który będzie skutkiem obecnie obserwowanego spowolnienia. Jeżeli konsumpcja zostanie raz „zgaszona”, to trudno ją szybko pobudzić. Szczególnie trudna sytuacja występuje po szoku inflacyjnym. Szok inflacyjny sprawia, że społeczeństwo ubożeje i musi zacząć mniej wydawać (realnie), a dodatkowo gorsza koniunktura gospodarcza skłania do oszczędności, bo rośnie niepewność zatrudnienia czy ogólnie dochodów.
Dane o inflacji i wynagrodzeniach za ostatnie 12 miesięcy, które prezentuje GUS pokazują, że od maja ubiegłego roku (z wyjątkiem lipca) inflacja przekracza tempo wzrostu wynagrodzeń. To oznacza, że realne dochody spadaja, a warto pamietać, że te dane o wynagrodzenaich dotyczą firm, które zatrudniają ponad 9 osób, gdzie tempo wzrostu wynagrodzeń zazwyczaj jest wyższe niż w całej gospodarce. Efekt spadku realnych dochodów właśnie wpływa na poziom konsumpcji.
Równocześnie w Polsce inflacja stała się zjawiskiem, które zostało dostrzeżone i można się spodziewać, że indeksacja kosztów i płac będzie czynnikiem, który mocno będzie ograniczał możliwości szybkiego spadku inflacji i dojścia do celu inflacyjnego NBP na poziomie 2,5%. Szybki spadek cen mogłaby przynieść recesja, ale nie sądzę, by był to scenariusz prawdopodobny. Konsumpcja będzie podtrzymywana kolejnymi transferami, co pozwoli uniknąć recesji, ale czy będzie to wystarczające, by przywrócić wzrost gospodarczy na poziomie kilku procent?
Ostatnio projekcja NBP zakłada, że w tym roku wzrost gospodarczy (w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu wyniesie 0,9%, a 3% przekroczy w 2025 roku).
Osobiście spodziewam się, że ten rok zakończymy spadkiem PKB pomiędzy 0,5% a 1,5%, a w perspektywie kolejnych dwóch lat wzrost nie przekroczy 1,5%.
Tak więc stagflację już mamy i pytanie, jak długo z nią będziemy żyć?
Co nas może ratować? Pieniądze z Unii lub wzrost zadłużenia budżetowego, pod warunkiem, że będzie to wsparcie inwestycji. Pieniądze z Unii na pomoc Ukrainie to są środki zbyt małe, by miały znaczenie dla naszego wzrostu gospodarczego, więc potrzebne są pieniądze na KPO, a tu perspektywy szybkiego pozyskania środków nie są zbyt dobre.
W raporcie o inflacji NBP możemy zapoznać się z ankietą dotycząca potencjalnych zachowań przedsiębiorców w przypadku utrzymujących się w gospodarce wysokich cen i równoczesnego pogorszenia koniunktury. Niepokój budzi chęć ograniczania inwestycji.
Jeżeli firmy zmniejszą inwestycje, to będziemy mieli długofalowe konsekwencje w postaci niższego potencjalnego wzrostu gospodarczego w kolejnych latach. Czyli szybsze odbicie PKB staje się mniej prawdopodobne.
W takiej sytuacji rząd zapewne zwiększy poziom zadłużenia, ale obawiam się, że będą to środki przeznaczone na transfery socjalne. Już tylko z tego powodu poziom zadłużenia w tym roku wzrośnie w mojej ocenie o około 6 do 7% PKB czyli o około 200 miliardów złotych i nie bardzo widzę możliwości większych wydatków inwestycyjnych sfinansowanych długiem.
Choć scenariusz głębokiej recesji w Polsce wydaje się obecnie mało prawdopodobny, to scenariusz stagflacji wprost przeciwnie. Szok inflacyjny przy równoczesnym uruchomieniu mechanizmów indeksacji kosztów przedsiębiorstw i płac to idealne warunki do pojawienia się stagflacji. Pytanie, czy polska gospodarka jest na tyle żywotna, by wejść ponownie na szybszą ścieżkę wzrostu, czy też czeka nas okres marazmu, który wcale nie musi oznaczać szybkiego spadku inflacji do celu inflacyjnego NBP. Marazm gospodarczy będzie niósł ryzyka związane ze wzrostem deficytu budżetowego i w konsekwencji kosztami finansowania tego deficytu. Liczę więc, że ten scenariusz się nie zrealizuje. Na razie stagflacja stała się faktem.
25.04.2023

Źródło: Malgorzata Drewniak/ Shutterstock.com
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania