Jak panować nad strachem? Psychologia inwestora a zyski
To, co dzieje się na rynkach w pierwszym tygodniu kwietnia, śmiało można określić mianem paniki, czyli niekontrolowanego strachu, pod którego wpływem przestaje działać chłodna kalkulacja, a stery przejmują instynkty. Jak nie dać się ponieść emocjom i nie podejmować pochopnych decyzji? Rozmawialiśmy o tym podczas 7. Forum Inwestycji Osobistych.
W panelu udział wzięli Katarzyna Sekścińska, psycholożka i ekonomistka katedrze Psychologii Biznesu i Aplikacji Społecznych Wydziały Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i Emil Łobodziński, doradca inwestycyjny BM PKO BP, a rozmowę moderował Robert Stanilewicz z Analiz Online.
Strach, w przypadku inwestowania strach przez utratą zainwestowanych pieniędzy, towarzyszy wszystkim inwestorom, choć w różnym stopniu. Choć stresogenny, ma również pozytywne funkcje, podobnie jak lęk. Jeśli jednak przeradza się w panikę, niesie ze sobą tylko negatywne skutki.
– Strach na pewno jest i miewa wielkie oczy – mówi Emil Łobodziński, który ze strachem inwestorów styka się na co dzień. – Duża część inwestorów nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki strach będzie odczuwać w zależności od wyników i przeszacowuje swoją odporność na straty. Często sądzą, że są w stanie znieść i przetrzymać 30-proc. spadki, a w rzeczywistości strach pojawia się przy stracie np. rzędu 20%. Jeśli ktoś tego nie przeżył, to nie wie, ile jest w stanie wytrzymać.
Dodaje przy tym, że z jego doświadczenia wynika, że strach przed stratą występuje niezależnie od tego, czy mamy akurat do czynienia ze spadkami na rynku, czy też z hossą. W pierwszym przypadku potencjalny inwestor nie inwestuje, bo rynek spada, więc wszyscy uciekają. W drugim – skoro wzrosło, to jest już za późno, za drogo, lepiej poczekać na spadki. I koło się zamyka. W skrajnych przypadkach inwestor nie zaczyna inwestowania wcale, bo ciągle odkłada je na później.
Reklama
Drugi efekt, również destrukcyjny, jest taki, że taki, że przy -20% strach zastępuje panika. Wtedy inwestor sprzedaje w dołku, realizując stratę lub przynajmniej czeka, aż wyjdzie na zero, po czym wycofuje się z rynku. Długoterminowo w obu przypadkach traci zyski.
– Strach odczuwamy wobec czegoś konkretnego, lęk jest ogólny, nieokreślony. Z jednej strony widzę, że portfel mi schudł i czuję strach przed tym, co będzie dalej – wyjaśnia Katarzyna Sekścińska, psycholożka biznesu, naukowczyni z Wudziału Psychologii UW. – Z drugiej widzę, co dzieje się wokół i sytuacja ta budzi lęk. Lęk może być wyzwolony jest przez impuls z rynku, a może wynikać z lękowej natury inwestora. W tym drugim przypadku mocno odchoruje on inwestowanie.
Eksperci podkreślają, że już pierwszym etapie inwestowania dobrze jest zmierzyć się ze swoją odpornością na stratę. Jest ona zależna m.in. od pewności siebie; jeśli jest za wysoka, to łatwo można przeszarżować i „przestrzelić”. Dlatego lęk i strach mają pozytywne oddziaływanie jako hamulce bezpieczeństwa. Z drugiej strony wśród inwestorów powszechnie występuje strach przed FOMO (fear of missing out, lęk przed niezałapaniem się na hossę na danych aktywach), który bardzo się rozlał, lęk przed tym, że decyzja nie będzie najlepsza (już nawet nie wręcz zła), może nas paraliżować.
– Otoczeni przez multum bodźców, staramy się w życiu nadążyć na wszystkim, a umyka nam to, co naprawdę ważne, tak samo jest z inwestycjami – mówi Katarzyna Sekścińska.
– Jak przekonać do inwestycji klienta, który się boi? To zależy od tego, czy już ma pieniądze w inwestycjach, czy dopiero zamierza je zainwestować – zastrzega Emil Łobodziński. – W drugim przypadku na początek warto oprzeć portfel na instrumentach w miarę bezpiecznych i dodać trochę akcji, żeby sprawdzić, jak inwestor się z tym czuje. Taka lekcja może trwać kilka lat, potem można pomyśleć o zwiększeniu ryzyka.
Dodaje, że osobom o bardzo niskim progu odporności na stratę pozostają obligacje detaliczne (oszczędnościowe) i lokaty bankowe, bo tam przynajmniej nominalnie strat nie poniesiemy.
– W większości przypadków prokrastynacja inwestycyjna nie wynika ze strachu przed inwestowaniem, lecz z innych lęków – wskazuje Katarzyna Sekścińska. – Polacy boją się, że ich brak wiedzy spowoduje, że dadzą się wmanewrować w coś, na czym stracą, albo nawet jeśli ktoś im zaoferuje produkt w dobrej wierze, to nie będzie on odpowiedni dla nich. Prokrastynacja oznacza brak gotowości, warto się przyjrzeć swoim potrzebom. Ona może się brać z braku zaufania do rządzących (casus OFE), nieumiejętności znalezienia produktu inwestycyjnego dla siebie, braku zaufania do zarządzających. To siedzi w nas.
Z drugiej strony wśród inwestorów powszechnie występuje strach przed FOMO (fear of missing out, lęk przed niezałapaniem się na hossę na danych aktywach), który bardzo się rozlał, staramy się nadążyć na wszystkim, a umyka nam to, co naprawdę ważne, tak samo jest z inwestycjami.
– Bardzo ważne jest, by znaleźć sposób inwestowania zgodny z naszym przeświadczeniem, charakterem. Zwłaszcza początkujący inwestorzy mają tendencję do śledzenia inwestycji dzień po dniu, to jest błąd. Warto próbować ograniczyć napływ informacji, a po drugie MIEĆ PLAN, np. "jak spadnie 15%, to dokupuję". Posiadanie planu nie uwolni nas od odczuwania strachu, ale ułatwi radzenie osobie z tym strachem – radzi Emil Łobodziński. – Plan jest najważniejszy, jaki by nie był. On nie musi być doskonały, ale niech będzie i niech będzie dostosowany do nas.
08.04.2025

Źródło: Sergey Nivens / Shgutterstock.com
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania