Rynek surowców: zbyt wiele niewiadomych
W czołówce funduszy, które przyniosły wysokie stopy zwrotu w tym roku, znajdziemy sporo tych inwestujących w surowce. Korzystne było dla nich zwłaszcza pierwsze półrocze. Na to, czy trend ten będzie kontynuowany w 2023 roku, będzie miało wpływ wiele czynników.
2022 najpopularniejsze metale szlachetne nie zaliczą do udanych, choć spełniły się wszystkie przesłanki, które w przeszłości do wzrostu ich kursów prowadziły. Rozpędzająca się inflacja i wojna w Ukrainie w połączeniu z ujemnymi stopami zwrotu zarówno na rynkach akcji, jak i obligacji, powinny złotu sprzyjać. Tymczasem nawet trzykrotna od początku roku przecena bitcoina czy ogólnie krach na kryptowalutach, przez wielu, zwłaszcza młodych, inwestorów traktowanych jako nowoczesny odpowiednik inwestycji w żółty kruszec, nie pociągnął za sobą gorączki złota. W rezultacie kończy ono rok neutralnie, w okolicach 1800 dolarów za uncję.
Reklama
Tak jak trudno było przewidzieć tegoroczny scenariusz, tak i prognozowanie cen złota na przyszły rok przypomina wróżenie z fusów. Istnieją bowiem powody, z których mogłoby ono potężnie podrożeć, nawet do 3 tys. dolarów za uncję, co oznaczałoby skok aż o dwie trzecie. Takiego scenariusza nie wyklucza Saxo Bank, choć nie uważa go za bardzo prawdopodobny (to jedna z „szokujących prognoz” tej instytucji). Jednak rok temu niemal nieprawdopodobny wydawał się taki przebieg wydarzeń na świecie, jaki się ziścił.
– W 2023 r. złoto w końcu znajdzie grunt pod nogami po trudnym 2022 r., w którym wielu inwestorów czuło frustrację co do niezdolności tego metalu do umocnienia nawet wówczas, gdy inflacja wzrosła do najwyższego poziomu od 40 lat. W 2023 r. rynek w końcu odkryje, że inflacja będzie się utrzymywać na wysokim poziomie w przewidywalnej przyszłości – czytamy w „Szokujących prognozach”.
Zdaniem autorów inwestorzy zwrócą się w stronę złota, gdy zrozumieją, że inflacja pozostanie wysoka na długo, a podnoszenie stóp procentowych przez Fed i zmniejszanie przezeń sumy bilansowej doprowadzą do impasu na rynkach amerykańskich obligacji skarbowych. Swoją cegiełkę w tym scenariuszu dołożą też Chiny, które po rezygnacji z polityki „zero covid” złapią gospodarczo wiatr w żagle, co podbije ceny surowców na świecie. Do tego dołączy brak zaufania do rezerw walutowych, a warto pamiętać, że według danych Światowej Rady Złota banki centralne już w tym roku zwiększyły rezerwy złota do poziomów niewidzianych od niemal półwiecza.
– Aktualna sytuacja, która zdaje się końcowym etapem długoterminowego cyklu koniunkturalnego, powinna sprzyjać pieniądzu, jakim niewątpliwie jest złoto, kosztem pieniądza fiducjarnego – komentuje Mateusz Szymański, trader w Superfund TFI.
To jednak jedna strona medalu. Bo z drugiej można znaleźć prognozy zapowiadające ponowny spadek cen złotego kruszcu. Choćby te przygotowane przez brytyjską firmę badawczą Metals Focus. Ich zdaniem złoto przeceni się w przyszłym roku do 1500 dolarów w czwartym kwartale, a jeszcze większa deprecjacja dotknie srebra: za rok ma ono kosztować 16,50 dolara za uncję wobec obecnych niemal 24 dolarów. Srebru, które w przeciwieństwie do złota, jest także wykorzystywane w przemyśle, szkodzić w przyszłym roku może także osłabienie popytu w przemyśle, związane ze spodziewanym spowolnieniem lub wręcz recesją. Mimo to bez trudu można znaleźć także prognozy zapowiadające wzrost cen srebra nawet do 34 dolarów za uncję, zwłaszcza że srebro zeszło w tym roku do bardzo niskich poziomów cen względem złota i za ich wzrostem przemawia także analiza techniczna. Resumując, z powodzeniem można wyliczyć wiele „za” i „przeciw” aprecjacji metali szlachetnych w 2023 roku. Jest to równanie z taką liczbą niewiadomych, że w zależności od podstawionych liczb, otrzymać możemy dowolny wynik.
Dokąd popłyną ceny ropy?
Zupełnie inną ścieżką wędrowały w mijającym roku ceny ropy naftowej – można powiedzieć, że gdy złoto szło doliną, ropa wybrała górski szlak. A jednak kończy rok, podobnie jak złoto, na poziomach bliskich tym z początku roku, a w pierwszej połowie grudnia była poniżej nich.
Na tegoroczne wyżyny ceny ropy wyniosła rosyjska inwazja na Ukrainę, a potem związane z nią embargo na rosyjskie surowce. Najwięcej za baryłkę ropy trzeba było płacić w marcu i czerwcu. Trend wzrostowy w pierwszej połowie roku wspierała postawa państw OPEC, które najpierw odmówiły zwiększenia wydobycia, a jesienią wręcz je zmniejszyły. Mimo to w drugiej połowie roku ceny ropy naftowej weszły w trend spadkowy, do czego przyczyniły się obawy o globalną recesję. Z jednej strony zachodnie banki centralne twardo trzymały się kursu podnoszenia stóp procentowych i ograniczania sumy bilansowej, z drugiej pojawiły się słabe dane z chińskiej gospodarki, dręczonej lockdownami w imię polityki „zero covid”. Dodatkowo przed listopadowymi wyborami połówkowymi w Stanach Zjednoczonych Biały Dom rzucił na rynek ropę z rezerw strategicznych, by powstrzymać wzrosty cen paliw, przekładające się na nastroje Amerykanów.
W efekcie, mimo ograniczenia podaży przez OPEC, cena ropy WTI spadła ze 130 dolarów w marcu i przeszło 120 dolarów w czerwcu do 70 dolarów w grudniu, a zwykle nieco droższej ropy Brent z niemal 140 dolarów do 75.
Co czeka nas w 2023 roku? Zdaniem wielkich amerykańskich banków inwestycyjnych JP Morgana i Goldmana Sachsa w przyszłym roku podaż będzie przeważała nad popytem. Oba te banki widzą ceny ropy nieznacznie wyżej niż obecnie, ale, co więcej, w grudniu ich prognozy zostały obniżone wobec listopada.
– W listopadzie specjaliści Goldmana stwierdzili, że Brent będzie kosztowała średnio 110 dolarów za baryłkę w 2023 roku, ale obecnie bank stoi na stanowisku, że będzie to średnio tylko 98 dolarów za baryłkę. Goldman znajduje się na wyższym końcu prognoz dla średniej ceny Brent. Według EIA będzie to 92 dol. za baryłkę, a JP Morgan obstawia 90 dol. (spadek z poprzedniej prognozy mówiącej o 98 dol.) – czytamy w portalu Investing.com.
Wszystkie wymienione wyżej czynniki będą kształtowały cenę ropy naftowej w przyszłym roku, a to, w jakim kierunku ona podąży, zależeć będzie od kontynuacji lub zwrotu w ich oddziaływaniu.
Po pierwsze, z Chin coraz głośniej dobiegają głosy o rezygnacji z polityki walki z koronawirusem poprzez całkowite lockdowny w ośrodkach zakażeń. Jeśli Chiny rzeczywiście zaniechają tego sposobu i uda się im zwiększyć stopień zaszczepienia społeczeństwa, zwłaszcza wśród starszego pokolenia, to z pewnością wpłynęłoby to stymulująco na drugą co do wielkości gospodarkę świata. To z kolei zwiększy globalne zapotrzebowanie na ropę.
Po drugie, dostawy ropy na globalny rynek są regulowane politycznie i finansowo. OPEC może dokonywać kolejnych cięć w produkcji, by podtrzymać cenę surowca. Z drugiej strony Rosja już zapowiedziała, że w odpowiedzi na limit ceny na rosyjską ropę ze strony krajów G7 może ograniczyć produkcję surowca o 500-700 tys. baryłek dziennie, a na początku 2023 r. spadek wydobycia może wynieść 5-7 proc. Na początku grudnia weszło też w życie embargo UE na rosyjską ropę przewożoną drogą morską (w lutym dołączy tego embargo na produkty naftowe).
Wcześniej analitycy amerykańskich banków wskazywali na fakt, że Rosja przywraca produkcję do przedwojennych poziomów, co w pełni miałoby się nastąpić w połowie 2023 roku, a dodatkowo unormowało się wydobycie w Kazachstanie, Nigerii, Brazylii czy Norwegii.
Kolejny element tej układanki stanowi Iran i ewentualne dopuszczenie ropy z tego kraju na światowe rynki, co może stać się elementem amerykańskiej polityki w razie ograniczeń ze strony OPEC czy Rosji. Rozmowy na ten temat toczyły się już w połowie roku, gdy cena ropy była wysoka. Ponadto amerykańskie władze muszą odbudować rezerwy strategiczne, co dodatkowo zwiększy popyt.
Na jego obniżenie może jednak wpłynąć globalna recesja, która przełoży się na spadek impetu sektora produkcyjnego, a więc i zapotrzebowanie na ropę oraz na mniejszą konsumpcję ze strony zaciskających pasa społeczeństw, a więc mniejsze zapotrzebowanie na towary i ich transport oraz podróże.
23.12.2022

Źródło: Lukasz Z/ Shutterstock.com
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania