Zmiana polityki pieniężnej na horyzoncie
Jeszcze do niedawna główne banki centralne twardo deklarowały utrzymanie luźnego kursu. Mało kto przejmował się ewentualną zmianą tego stanowiska. Ta jednak przyszła szybciej niż myślano.
Banki centralne mają do spełnienia swoją rolę i realizują określone cele zarówno poprzez konkretne decyzje, jak i deklaracje. Od czasu poprzedniego globalnego kryzysu finansowego przejęły na siebie główny ciężar stymulowania gospodarek, a pandemia jeszcze mocniej pobudziła władze monetarne do działania. Uznawana za ekstremalnie luźną, polityka pieniężna realizowana po 2008 r., w ubiegłym roku stała się ekstremalnie luźna jeszcze bardziej. Pieniądze „z helikoptera”, jak forma jeszcze kilka lat temu jedynie rozważana, popłynęły już nie tylko do nieco abstrakcyjnego „systemu finansowego”, ale wylądowały wprost w portfelach obywateli, głównie amerykańskich. Jeszcze jesienią 2020 r. Fed zastanawiał się nad zastosowaniem kolejnych niestandardowych narzędzi monetarnych, jak choćby bezpośredniej kontroli tzw. krzywej dochodowości, czyli niemal administracyjnego wyznaczania pożądanej rentowności skarbowych papierów dłużnych, a w razie czego do dokonywania operacji rynkowych, prowadzących do osiągnięcia założonych celów.
Reklama
Do maja obecnego roku przedstawiciele amerykańskiej rezerwy federalnej z determinacją deklarowali, że przed końcem 2023 r. nie ma mowy o żadnych próbach „normalizacji” polityki pieniężnej w USA. Ale już w czerwcu pojawiły się pierwsze, nieśmiałe sygnały, że zacieśnianie może zacząć się wcześniej. Niedawne posiedzenie Fed ujawniło, że część przedstawicieli tego gremium spodziewa się, że w 2023 r. może dojść do dwóch podwyżek stóp procentowych. A jeśli tak miałoby się stać, to ograniczanie programu skupu obligacji musiałoby rozpocząć się odpowiednio wcześniej, być może już za kilka miesięcy. Relatywnie odległa perspektywa zacieśniania polityki pieniężnej na razie nie powoduje większych perturbacji na rynku akcji, ale należy się liczyć z ich pojawieniem się w niezbyt odległej przyszłości.
Jeśli przyjąć, że rynek długu ze sporym wyprzedzeniem dyskontuje zmiany w polityce pieniężnej, to inwestorzy zaczęli brać je pod uwagę już w pierwszych miesiącach obecnego roku. Rentowność amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych od końca stycznia do końca marca poszła w górę z niewiele ponad 1 proc., do ponad 1,7 proc. To ruch bardzo znaczący, tym bardziej, że rentowność zaczęła zwyżkować już jesienią ubiegłego roku. Jej lekki spadek, obserwowany od kilku tygodni, można traktować jako korektę głównej tendencji wzrostowej. Po czerwcowym posiedzeniu Fed zdecydowanie umacniać zaczął się również dolar, co jest kolejnym potwierdzeniem rosnącego przekonania inwestorów o zbliżającym się zwrocie w polityce pieniężnej Fed.
Pierwsze symptomy możliwej zmiany nastawienia widać także w przypadku polskich władz monetarnych. Co prawda zarówno w oficjalnych komunikatach, Rady Polityki Pieniężnej jak i deklaracjach prezesa NBP wciąż zdecydowanie dominuje narracja o utrzymaniu stóp procentowych na obecnym poziomie do końca kadencji RPP, to jednak trudno nie dostrzec wypowiedzi Adama Glapińskiego, zapewniającego, że jeśli zajdzie potrzeba, polityka pieniężna zostanie dostosowana do warunków bez wahania. Potrzebę jej modyfikacji już od dłuższego czasu sygnalizuje część przedstawicieli RPP, a w ostatnich dniach takiego scenariusza nie wykluczył także jeden z najbardziej gołębio nastawionych członków tego gremium, twierdząc że dobrym momentem do rozważenia rozpoczęcia normalizacji naszej polityki pieniężnej będzie listopadowa publikacji projekcji inflacyjnej. Jest to dokument, którego wnioski i oceny są mocno brane pod uwagę przez nasze władze monetarne. Sugerowane przez część ekonomistów podniesienie stóp procentowych w tym roku wydaje się mało prawdopodobne, ale z ograniczaniem skupu obligacji należy się bardzo poważnie liczyć. Mamy więc sytuację analogiczną, jak w Stanach Zjednoczonych. Dynamiczne tempo wzrostu gospodarczego i wysoka inflacja to poważne argumenty za zmianą polityki pieniężnej.
Skłoniły one do działania banki centralne naszego regionu. Węgierski Bank Centralny we wtorek podwyższył stopę procentową z 0,6 do 0,9 proc., a dzień później jego śladem poszedł Bank Czech, zwiększając wysokość stopy procentowej z 0,25 do 0,5 proc. Niezależnie od fundamentalnych czynników wewnętrznych, RPP nie pozostanie nieczuła na wpływ wydarzeń w otoczeniu, choć wydaje się, że na jej decyzje największy wpływ będą mieć działania Europejskiego Banku Centralnego.
Konsekwencje „skoordynowanego” normalizowania polityki pieniężnej banków centralnych są dość łatwe do przewidzenia, choć o wiele trudniej określić moment, w którym się pojawią. Pewne jest, że spowoduje ona spadek cen obligacji skarbowych, co wpłynie na zdecydowane pogorszenie się wyników funduszy papierów dłużnych, tym bardziej dotkliwe dla ich klientów, im dłużej utrzymywać się będzie wysoka inflacja. Najbardziej bezpieczne instrumenty, które już od pewnego czasu nie zachwycały wynikami, staną się jeszcze mniej atrakcyjne. Może to spowodować przepływ kapitałów do funduszy akcyjnych, bowiem w średnim terminie rynek papierów udziałowych może pozostać w trendzie wzrostowym. Jednak w dłuższej perspektywie zaostrzanie polityki pieniężnej będzie niekorzystnie wpływać także na koniunkturę na giełdach.
W najbliższym czasie nie pozostaje nic innego, jak uważnie obserwować sytuację w poszczególnych segmentach rynków finansowych i zastanawiać się nad strukturą portfeli w horyzoncie kilku nadchodzących lat.
24.06.2021
Źródło: Creativa Images / Shutterstock.com



Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania