Karol Matczak: Gdy słyszę „MiFIDII” uśmiecham się szeroko
O inwestycjach w Lidze Ekspertów i przyszłości zawodu doradcy rozmawialiśmy z Karolem Matczakiem, dyrektorem Departamentu Doradztwa Inwestycyjnego w mBanku
Analizy Online (AOL): Koniec roku, a więc czas podsumowań. Jak oceni Pan swój udział w „Lidze Ekspertów”. Jak z perspektywy czasu traktuje Pan ten projekt?
Karol Matczak (KM): Muszę powiedzieć, że bardzo poważnie. W Polsce edukacja finansowa kuleje. To truizm, ale trzeba to powtarzać. Podchodzę do Ligi w taki sposób, jakbym budował realny portfel klienta. Z racji wieku, prywatnie jestem inwestorem bardziej agresywnym. Mój horyzont zdecydowanie przekracza 5 lat. Jeżeli mam więc portfel ofensywny w Lidze, to na pewno nie będę tam mocno szastać alokacją - czyli na przykład zmniejszać udziału akcji. Trzeba pamiętać, że nieposiadanie akcji kosztuje bardzo dużo.
AOL: Pojawiają się głosy, że na globalnych rynkach akcji jest już bardzo drogo.
KM: Rzadko kiedy złapiemy górkę. O szczycie na rynku akcji w USA słyszę od 2011 roku. O szczycie na innych giełdach również mówi się od dobrych kilku lat. Ja jednak konsekwentnie jestem bykiem. Osoby, które bały się korekty i nie weszły na rynek w ubiegłych latach, straciły okazję, żeby zbudować solidną stopę zwrotu.
AOL: Czyli znów wracamy do podstaw inwestowania - podejście długoterminowe, rozłożenie wpłat na regularne okresy.
KM: Jeżeli wyeliminujemy pięć najlepszych sesji w ciągu roku, potencjalny zysk z portfela akcyjnego spada o połowę. Ktoś może powiedzieć: co jeśli wejdę na rynek na samym szczycie. Prawdopodobieństwo tego jest jednak bardzo niewielkie. Ja wtedy zawsze pytam: a co jeśli nie zainwestujemy, a rynek nam „odjedzie”? Prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest dużo większe. Wielu ludzi, również tych z pierwszych stron gazet, mówi o giełdzie bardzo negatywnie. Nazywa ją kasynem. Tak, to jest kasyno, ale to my, inwestorzy, jesteśmy jego właścicielem. Prawdopodobieństwo naszej wygranej, czyli solidnej stopy zwrotu, wzrasta wraz z czasem. W przeciwieństwie do sytuacji, w której wchodzimy do kasyna z ulicy. Wtedy czas działa na naszą niekorzyść.
AOL: W Pana portfelu ofensywnym jest parę ciekawych kierunków inwestycyjnych. Oprócz polskiego i europejskiego rynku akcji, jest fundusz akcji azjatyckich, japońskich i całkiem spory udział funduszy małych i średnich spółek.
KM: Prywatnie uważam, że w portfelu inwestycyjnym w polskie aktywa powinno być ulokowane maksymalnie 10% środków. Mówimy przecież tylko o kilkuset spółkach z całego świata. Udział polski w światowym PKB jest praktycznie żaden. Gdyby polska giełda dzisiaj wyparowała, świat finansjery specjalnie tego by nie odczuł. Przekonanie klientów do przerzucenia się z inwestycji lokalnych na zagraniczne jest ciężkie i w praktyce udział polskich aktywów w portfelach naszych klientów jest często większy. Stąd moja strategia ofensywna bardziej oddaje rzeczywistość i jest w niej stosunkowo dużo polskich akcji. Dlaczego małe i średnie spółki? To wypadkowa kilku czynników - mocnych fundamentów wspieranych przez silną konsumpcję. Choć z drugiej strony silnej presji płacowej. Z trzeciej strony okraszone jest to niskimi wycenami. Są za i przeciw, ale ceny akcji z sektora „miś” przekonały mnie do tego, żeby mieć trochę funduszy. Bałbym się jednak inwestować bezpośrednio - wziąć kilka wybranych akcji. Płynność takiej inwestycji byłaby niebezpiecznie niska. Gdy mam fundusz, tego problemu nie ma. To fundusz jest odpowiedzialny, żeby ją dostarczyć.
Dlaczego Japonia i Europa? Jeśli chodzi o Japonię od jakichś dwóch lat nie patrzę na dane fundamentalne, a bardziej na to, co robi tamtejszy bank centralny. Jest takie powiedzenie, żeby „nigdy nie grać przeciwko Fed”. I to działa również w przypadku banku centralnego w Japonii. Bank centralny mówiąc coś, stawia na szali swój wizerunek i nie może pozwolić, żeby był on w jakikolwiek sposób nadszarpnięty. Program skupu aktywów w Japonii jest posunięty dużo dalej niż w innych krajach rozwiniętych. To powoduje, że przy dobrej dynamice zysków, ten rynek powinien mocno rosnąć.
AOL: Co do banków centralnych, to zdania się podzielone - jedni, tak jak Pan, twierdzą, że wykonały dobrą robotę. Drudzy, wręcz przeciwnie, widzą w nich samo zło. Czy zaburzenie tych utartych zasad ekonomii, to nie jest właśnie zasługa banków centralnych, które manipulowały rynkami finansowymi na wielką skalę od czasu kryzysu?
KM: W latach ’20 ubiegłego wieku banki centralne przekonały się, że ich bezczynność słono kosztowała rynki. Robienie po raz wtóry tego samego i oczekiwanie innych rezultatów, byłoby głupotą. Łatwo jest po fakcie powiedzieć, że banki centralne zawaliły sprawę, że można było wyjść z kryzysu dużo lepiej - np. szybciej zakończyć program skupu aktywów. Ale trzeba pamiętać, że wszyscy działali po omacku, nie wiedząc, jakie będą skutki. Jeżeli mam wybierać pomiędzy stanem takim jak dzisiaj, czyli wysokimi wycenami na rynku obligacji i akcji, a walką wręcz o jedzenie, to wybieram pierwszą opcję. Mówienie, że powinno się pozwolić systemowi finansowemu upaść, to jest powiedzenie: zabierzmy ludziom wszystkie oszczędności i wyrzućmy historię kapitalizmu do kosza. Tylko co w zamian? Nie wiadomo. Jestem zdania, że banki centralne, działając w warunkach tak dużej niepewności, naprawdę zrobiły kawał dobrej roboty.
AOL: Wracają do wyniku portfela ofensywnego - tj. +3,5% w nieco ponad pół roku - plasuje Pana w górnej części zestawienia uczestników. Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że to dwa razy mniej od zwykłego ETF-a na WIG20. Jak się Pan odniesie do takiego "zarzutu". Pytam również w kontekście wzrostu popularności inwestowania pasywnego.
KM: Z całym szacunkiem do wszystkich uczestników z Ligi, nie chciałbym być pierwszy w tego typu zestawieniach. Wolę być gdzieś pośrodku i konsekwentnie realizować swoją strategię, niż za wszelką cenę walczyć o wynik. To miecz obusieczny. W porównaniu z ETF-em na WIG20, to oczywiście nie jest dobry wynik, ale pamiętajmy, że WIG20 to 20 spółek z warszawskiej giełdy, które wcześniej potrafiły się przecenić do 1800 pkt., gdy globalne rynki akcji miały się świetnie. Jestem zdania, że trzeba dywersyfikować portfel o zagranicę. Wiadomo - będą lata, kiedy ta strategia będzie gorsza i lepsza. Co do pasywnego inwestowania - tak jak z każdym innym narzędziem - jeśli jest rozsądnie stosowane, to jest super. Jeśli jest nadużywane, może przynieść negatywne skutki.
AOL: Co to znaczy nadużywane? Nie proponowałby Pan zbudowania całego portfela w oparciu o różne ETF-y?
KM: Absolutnie nie. Jest miejsce zarówno na aktywne, jak i na pasywne zarządzanie. Patrząc z lotu ptaka - jeśli wszystkie aktywa płynęłyby w kierunku funduszy pasywnych, to w rezultacie osobami, które decydowałyby o składzie portfeli byłyby zarządy giełd. To one decydują o składzie indeksów, które replikowane są przez ETF-y. Wtedy tak naprawdę jakakolwiek innowacyjna spółka nie miałaby szansy wbić się do takiego indeksu. Zgadzam się z zarzutami, że aktywne inwestowanie często przynosi więcej szkody niż pożytku. Jest na to masa przykładów. Moim zdaniem, jeżeli aktywne zarządzanie ogranicza się do tego, że wynik odchyla się delikatnie od benchmarku o plus minus 2 pkt. proc., to nie ma sensu za coś takiego płacić. Dobry zarządzający jest po to, żeby brać aktywne zakłady rynkowe i wykorzystać swoją wiedzę.
AOL: Zmieńmy temat. Jak powiem MiIFIDII to ...
KM: ... to ja się uśmiecham. Informowanie klienta o kosztach, ryzykach, weryfikacja rynków docelowych, w konsekwencji chronienie go przed nagłymi zmianami profilu inwestycyjnego - dla mnie to właściwy kierunek. MiFIDII wymusi lepsze standardy pracy z klientem. Jeżeli ten zobaczy, ile płaci, to jego pierwsze pytanie będzie: co ja dostanę w zamian. Funduszy dostępnych w przeciętnym banku jest kilkaset. To jest za dużo. Żaden klient nie jest w stanie tego śledzić i racjonalnie wybierać. MiFIDII tworząc rynki docelowe, to pole wyboru zawęża. To jest pozytywne. Wracając do informacji o kosztach doradztwa. Pojawi się więcej pytań typu: co mi dajecie w zamian? Czy oprócz możliwości wyboru funduszu, dajecie mi wsparcie w całym procesie? Czy dajecie jakieś portfele modelowe, doradztwo inwestycyjne? Pamiętajmy, że na naszym rynku wiele funduszy jawi się, na przykład poprzez nazwę, jako ultrakonserwatywne, podczas gdy w rzeczywistości ryzyko jest w nich dużo wyższe. Mamy przecież kwestię wyceny liniowej w funduszach obligacji korporacyjnych, która bardzo mocno wygładza notowania jednostki. Doradcy inwestycyjni są opłacani za to, żeby przeanalizować to wszystko. Nie mam problemu z tym, że pokażemy czarno na białym koszty doradztwa. Pobieramy od klientów opłaty, ale w zamian cały sztab ludzi wykonuje kawał dobrej roboty.
AOL: Myśli Pan, że przeciętny inwestor w Polsce jest w stanie docenić taką pracę?
KM: Powiem tak - cały czas widzę, że rosną aktywa klientów doradztwa inwestycyjnego. Klienci zaczynają dopłacać do portfela, jeżeli widzą, że po drugiej stronie jest ktoś, kto ich wesprze zarówno podczas hossy jak i bessy. Wiadomo, że są chwile gorsze, gdy mają pretensje o słabsze wyniki portfela. Widać to w okresach niesprzyjającej koniunktury. Ale od tego jesteśmy, żeby tego wysłuchać, porozmawiać o dalszych perspektywach, zarządzać ryzykiem. W długim terminie widać, że rozsądnie budowane inwestycje zaczynają procentować i klienci to dostrzegają. Według mnie w doradztwie inwestycyjnym nie chodzi o dobrą selekcję funduszy. To około 30% naszej pracy. Większość pracy to identyfikacja potrzeb klienta i praca z jego mentalnością. Dostarczanie rozwiązań, które być może nie będą najlepsze na rynku patrząc na potencjał wzrostu, ale najefektywniej realizują cele klientów.
Jeżeli jutro przyszedłby klient i wpłacił swoje oszczędności budując agresywną strategię, a pojutrze rynki, razem z jego portfelem spadłyby o -15%, to on nam płaci za to, żebyśmy go powstrzymali od wypłaty środków na dołku i przejścia na depozyt, Chyba że na horyzoncie pojawi się widmo krachu. Jest to kwestia doświadczenia i zarządzania emocjami. A korekty są czymś, co pojawia się każdego roku. Ci, którzy w 2009 roku mieli wysokiej jakości doradców, przetrwali kryzys i dziś widzą tego dobre efekty. Ci zaś, którzy mieli osoby, które panikowały równie mocno jak oni, są w tej chwili na depozytach i stawiają znak równości pomiędzy rynkiem kapitałowym a kasynem. Z dużym prawdopodobieństwem te same osoby znów wejdą na rynek na szczycie hossy i ponownie się sparzą.
AOL: Pozostając przy mifidzie i nawiązując do postępu technologicznego - w tym rozwoju robo-doradców - nie da się ukryć, że to jest zagrożenie dla tradycyjnej branży doradztwa. Ten zawód może być jednym z pierwszych w kolejce do zastąpienia przez zautomatyzowane procesy. Klienci przejdą do internetu, gdzie będą płacić mniej i dostaną dostęp do narzędzi, które będą swoistą protezą prawdziwego doradcy. Czy faktycznie czuje Pan, że to zagrożenie?
KM: Ja się robo-doradztwa absolutnie nie boję. Dla mnie to duże wyzwanie dla mojej branży i podniesie jakość świadczonych usług. Oczywiście, dla wielu klientów robo-doradztwo jest świetnym rozwiązaniem. Szczególnie dla tych, którzy mają jasno sprecyzowane potrzeby lub nie mają tak dużych aktywów, żeby pozwolić sobie na usługę indywidualnego doradztwa. Ale pamiętajmy, że tych aktywów do zagospodarowania jest tak dużo, że każdy spokojnie sobie znajdzie miejsce na tym rynku. Najgorsze byłoby pozostawienie przeciętnego inwestora samego w Supermarkecie Funduszy i powiedzenie: radź sobie sam. Musi być ktoś lub coś, co ich za rękę poprowadzi. Czy technologia może spełnić takie zadanie? Jak najbardziej. Jeśli komputer potrafi już prowadzić pojazd, to bez problemu poradzi sobie z portfelem inwestycyjnym.
Pamiętajmy jednak o jednym - większość ludzi nie wie, czego chce. Nasze zachowanie w danym czasie zależy od pogody, od tego czy się wyspaliśmy, czy pokłóciliśmy się z żoną czy mężem. Wypadkowa tych wszystkich czynników ma wpływ na to, jak klient wypełni ankietę badającą jego profil inwestycyjny. Z drugiej strony mamy ludzi z negatywnym bagażem doświadczeń, a z trzeciej młodych, którzy odziedziczyli majątek, a w życiu nie przeżyli prawdziwej bessy i inwestują wszystko zbyt ryzykownie. Tych przypadków, w których wymagany jest kontakt z człowiekiem, jest naprawdę wystarczająco dużo, żeby ten zawód przetrwał. Doradca przestanie być potrzebny do analizowania, który fundusz jest najlepszy z całej stawki. Tu automatyzacja da dużo więcej pożytku niż szkody. Obecność doradcy, który umiejętnie zidentyfikuje celę klienta, dłubiąc nieraz boleśnie w ranie, będzie jednak potrzebna.
AOL: Myśli Pan, że w Polsce jest wielu doradców, którzy potrafią to zrobić?
Przed 2008 rokiem grupa dobrych doradców była naprawdę bardzo wąska w Polsce. Większość z nich czuła taki sam pęd ku zyskom, co ich klienci. Później to się odwróciło o 180 stopni - doradcy stali się zbyt konserwatywni, mając z tyłu głowy kryzys. Myślę, że ten proces uczenia się na błędach, polegający na tym, że nie można przechylać wahadła w jedną lub w drugą stronę, i skupienie się na celach klienta, to jest coś, co następuje. Grupa dobrych doradców, którzy potrafią wejść w buty klienta, odrzucając własny profil inwestycyjny poszerza się. Jest to kluczowe zwłaszcza w kontekście MiFIDII, gdy klienci dowiedzą się, ile płacą za takie usługi.
AOL: Przechodząc do tematów luźniejszych - udziela się Pan na Twitterze. Zauważyłem, że ostatnio często wspomina Pan o bitcoinie. To chyba będzie jeden z najgorętszych tematów przy wielu wigilijnych stołach. Kupować?
KM: (śmiech) … Gdy idziemy kupić samochód czy cokolwiek co ma wartość, poświęcamy na to co najmniej kilka godzin. W przypadku bitcoina, poza niewielką grupą osób, nikt nie wie, co to tak naprawdę jest. Ja z zasady, jeśli nie wiem, co kupuję, nie robię tego. W moim odczuciu bitcoin to hazard - nikt nie potrafi tego wycenić. Nikt nie jest w stanie stwierdzić czy teraz jest drogi czy tani. Z drugiej strony uważam, że sam blockchain, na którym bitcoin się opiera, jest przełomem i pozytywnie zmieni obraz wielu aspektów naszego życia. To zresztą już się dzieje.
AOL: Słyszałem ciekawe stwierdzenie - jeśli świat dotknie bezprecedensowy krach na rynkach finansowych i w związku z tym dojdzie do wojny, będziesz potrzebował broni, trochę złota i jedzenia. Bitcoin będzie na samym końcu twoich potrzeb.
KM: Dokładnie. Zabezpieczenie się przed wojną na rynkach finansowych kupując coś niematerialnego nie ma kompletnie sensu. To tak jakbyśmy trzymali w domu papierowe ubezpieczenie na wypadek pożaru. Rzeczywiście masę ludzi mówi o tym i zaczyna mnie to i śmieszyć i martwić. W 2007 roku podobnie było z akcjami małych i średnich spółek. Historia zatacza koło. Boję się, że gdyby doszło do krachu i nagle okaże się, że bitcoin jest warty okrągłe zero, znów podupadnie wiarygodność rynków finansowych w oczach inwestorów detalicznych. I znowu cofnie nas to o kilka lat w rozwoju.
AOL: Co by nie mówić, kryptowaluty rosną w najlepsze.
KM: Nawet dzisiaj rozmawiałem z prezesem Investors TFI (Zbigniew Wójtowicz, przyp. red.), że być może ten ostatni etap hossy na akcjach, którego wszyscy wypatrują, i który zwieńczy cykl, odbywa się właśnie na bitcoinie. Młode pokolenie mogło dojść do wniosku, że jest to lepsze niż akcje, na których sparzyli się ich rodzice. A sama kryptowaluta, przy tak dużej skali, stanowi już ryzyko systemowe. Mamy regulacjami objęty hazard, zakłady bukmacherskie, forex, giełdy a tutaj nic. Uważam, że jest to duży błąd światowych instytucji nadzorczych. A widać ostatnio, że spokojnie można stracić na tym rynku oszczędności życia.
AOL: Abstrahując od rosnących cen bitcoina, jak zapamięta Pan 2017 rok i jakie wyzwania stoją przed branżą w kolejnym?
KM: Dla mnie ten, jak i poprzednie lata są rewelacyjne dla branży doradztwa. Nawet nie dlatego, że rosną aktywa pod zarządzaniem. Ale dlatego, że kiełkuje świadomość, że może powinienem zapytać kogoś o poradę w temacie inwestycji. To jest moment, w którym budujemy grunt pod kolejne 10 lat. Na razie wygląda to nieźle. Mam nadzieję, że nie popełnimy błędów z przeszłości. Co do 2018 roku - dużo wyzwań. I regulacyjnych, czyli wdrożenie MiFIDII, i czysto rynkowych, bo mamy przecież mocno rozgrzane wzrostem rynki. Ale traktuję to w kategorii wyzwania, które napędzi branżę doradztwa w kierunku rozwoju.
Rozmawiał Wojciech Kiermacz
Reklama
22.12.2017



Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania