Jak USA wyhodowały „chińskiego smoka”?
Potęga Chin nie urosła z dnia na dzień. Cała seria działań i zaniechań krajów Zachodu doprowadziły do tego, że Chiny rozwinęły się gospodarczo i technologicznie, a równocześnie nie stały się krajem demokratycznym. Równocześnie rozmiary tego kraju sprawiły, że stały się konkurentem USA do hegemonii nad światem.
W jaki sposób Stany osiągnęły ten „spektakularny sukces”?
Reklama
Początki współpracy gospodarczej pomiędzy USA i Chinami sięgają lat 70. ubiegłego stulecia. Wcześniej te relacje były, delikatnie ujmując, chłodne, jak nie wrogie. Za prezydentury Jimmy’ego Cartera została przyjęta ustawa Agriculture Trade Act, która bardzo pomogła w rozwinięciu kontaktów handlowych. Chiny kupowały od USA zboża i nawozy, w zamian chiński przemysł ciężki dostarczał niezbyt zaawansowane produkty. Ustawa umożliwiła pierwsze duże amerykańskie inwestycje bezpośrednie w Chinach. Rozwój współpracy handlowej został powstrzymany w 1989 roku wydarzeniami na placu Tiananmen. USA zamknęły swoje przedstawicielstwo handlowe w Chinach, które ponownie zostało otwarte dopiero w 2001 roku.
Rozpad Związku Radzieckiego przyspieszył działania, które w konsekwencji doprowadziły do skokowego wzrostu nie tylko wymiany handlowej, ale również inwestycji bezpośrednich prowadzonych przez oddziały amerykańskich koncernów w Chinach. Po rozpadzie ZSRR łańcuchy dostaw łączące Chiny z tym krajem zostały zerwane. Transformacja gospodarcza i w Rosji, i w krajach, które powstały z wyłonienia byłych republik radzieckich, sprawiała, że wyzwaniem było zabezpieczenie transakcji. I tu właśnie amerykańskie ponadnarodowe koncerny znalazły pole do działania. To one zabezpieczały finansowe rozliczenie transakcji. Jednak przyspieszenie wymiany handlowej pomiędzy Chinami i USA nastąpiło dopiero po 2000 roku. W 2001 roku wymiana handlowa między tymi krajami miała wartość nieco ponad 30 miliardów dolarów i był to poziom zbliżony do tego z 1988 roku. Jednak już w 2005 roku wymiana ta przekroczyła 200 miliardów dolarów. Dlaczego było to możliwe?
Już w czasie prezydentury Billa Clintona Stany przyjęły bardzo pragmatyczną doktrynę – „Oddzielamy politykę od interesów gospodarczych”. Nieważne łamanie praw człowieka w Chinach, nieważne wydarzenia na placu Tiananmen, nieważne pacyfikowanie Tybetańczyków i nieważne, co Chiny zrobią z Tajwanem – ważne jest to, że robimy biznes. Korporacjom nawet podobał się autorytarny chiński system polityczny, bo był porządek i nie było ryzyka zamachów terrorystycznych, więc mogły budować swoje fabryki. Już w 2004 roku liczba firm na terenie Chin z udziałem kapitału amerykańskiego przekroczyła 20 000. Koncerny zaczęły przenosić tam fabryki, chociażby z Ameryki Południowej, ale również ze Stanów, bo tania siła robocza dawała duże zyski i przewagę konkurencyjną.
Amerykańskie inwestycje bezpośrednie (wykres poniżej) rosły bardzo dynamicznie do roku 2008, a potem utrzymywały się na wysokim poziomie do roku 2015.
Źródło: Rhodium Group
I tu zaczyna się najciekawszy rozdział tych relacji. Chiński rząd wykorzystywał te inwestycje do wymuszania transferu technologii. Amerykanie za prezydentury Donalda Trumpa powołali specjalną komisję, która między innymi opisała sposoby, jakich używali Chińczycy, by mieć dostęp do zaawansowanych technologii. Raport pod tytułem “How Chinese Companies Facilitate Technology Transfer from the United States” przygotowany przez U.S.-China Economic and Security Review Commission wymienia listę tych działań:
- Bezpośrednie chińskie inwestycje w amerykańskie firmy. W tej sytuacji, gdy chiński rząd stawał się właścicielem lub współwłaścicielem amerykańskiej firmy, dostęp do know-how był oczywisty.
- Inwestycje venture capital w firmy amerykańskie.
- Inwestycje joint venture wspólnie z amerykańskimi firmami.
- Skomplikowany proces licencyjny w Chinach, który wymuszał na firmach zagranicznych ujawnienie tajemnic biznesowych.
- Cybernetyczne szpiegostwo. Liczba włamań dokonanych przez chińskich hakerów jest nie do oszacowania, ale można je liczyć w setkach tysięcy.
- Pozyskiwanie Chińczyków pracujących w amerykańskich firmach i również obcokrajowców do pracy w Chinach.
Ta lista i tak jest niekompletna, ale tylko bezpośrednie inwestycje Chin w USA pokazują, co się działo do 2017 roku, gdy Donald Trump uznał Chiny za gospodarczego wroga.
Oto wykres z wyżej wymienionego raportu, który przedstawia chińskie inwestycje bezpośrednie w USA:
Czerwone słupki przedstawiają wartość przejętych firm, a granatowe tak zwane inwestycje „greenfield”, czyli budowę przedsiębiorstwa, zaczynając od „kupienia łąki”. Widać również, jak po dojściu Trumpa do władzy (Trump wygrał wybory w listopadzie 2016, ale urząd objął w styczniu 2017) i zmianie nastawienia administracji amerykańskiej do chińskich inwestycji w 2018 roku (na wykresie dane za I połowę roku) gwałtownie spadły. Inwestycje z 2017 roku można traktować jako efekt inercji.
Jeszcze ciekawiej wygląda sposób „karmienia” chińskiego smoka przez USA, gdy spojrzymy na bilans handlowy USA w wymianie towarowej z Chinami.
Do 2018 roku deficyt handlowy USA z Chinami gwałtownie rósł, zbliżając się do 400 miliardów dolarów. Ponieważ przynajmniej do połowy poprzedniej dekady główną siłą napędową chińskiej gospodarki był eksport, to można uznać, że Stany same sfinansowały Chinom rozwój. Chiny dostarczały towary, a Stany nie tylko finansowały ich produkcję, ale również pozwoliły Chinom osiągnąć postęp technologiczny, który bez transferu wiedzy z USA byłby niemożliwy.
Rząd chiński wchodząc na ścieżkę rozwoju gospodarczego, szybko zrozumiał, że bez postępu technicznego i innowacyjności nie będzie w stanie wyprzedzić USA. Ten plan był i jest konsekwentnie realizowany. I Chiny dziś są jedynym krajem, którego nakłady na badania i rozwój są porównywalne z amerykańskimi. Wykres pokazuje nakłady na badania i rozwój w miliardach dolarów.
Tempo wzrostu nakładów na R&D w USA w tym stuleciu jest imponujące, ale nakłady w Chinach rosły jeszcze szybciej. Dziś są obszary gospodarki, jak chociażby panele fotowoltaiczne, gdzie przewaga Chin jest gigantyczna. Nadal jednak w obszarach najbardziej zaawansowanych technologii Państwo Środka przegrywa z USA. Ograniczenia w transferze technologii przynoszą efekty, choć nie wiadomo, na jakim poziomie rozwoju technologicznego są Chiny. Można jednak liczyć na to, że bez zasilania wiedzą z Zachodu, bez względu na nakłady, ponownie zaczną tracić dystans do czołówki, czyli przede wszystkim firm amerykańskich.
Problemem krajów autorytarnych i monopartyjnych jest brak twórczego rozwoju w gospodarce. Dotknęło to Związek Radziecki, Polskę w czasach PZPR, a obecnie Chiny. Zwrot w stronę gospodarki rynkowej, który wykonały Chiny był jedynie częściowy. Gospodarka rynkowa wymaga rozwiązań demokratycznych, przede wszystkim systemu prawnego, który chroni ludzi i firmy, a nie rządzącą partię. Jeżeli w państwie jest wprowadzony zamordyzm, to wszelkie sprzeciwy wobec działań rządzących są niedopuszczalne. Pojawia się system, w którym przytakiwanie decyzjom partyjnych notabli jest jedynym działaniem zapewniającym robienie kariery. To sprawia, że innowacyjność ma problem, bo wymaga kwestionowania status quo, a to w takim systemie jest niemile widziane. Partia nigdy się nie myli. Dopóki Chiny mogły oprzeć rozwój technologii na kopiowaniu zachodnich rozwiązań, notowały bardzo szybki rozwój. Jeżeli chciałyby przegonić Stany Zjednoczone, oznaczałoby to, że muszą być liderami w najważniejszych i najbardziej zaawansowanych technologiach. A to, w mojej ocenie, bez zmiany ustroju im się nie uda.
Stany Zjednoczone sfinansowały i zasiliły technologią kraj, który nie tylko nie spełnia kryterium kraju demokratycznego, ale równocześnie „wyhodowały” przeciwnika, który może rzucić im wyzwanie o hegemonię nad światem. Chiny mogą zapewniać o przyjaznym nastawieniu do USA, ale w rzeczywistości uważają Stany za wroga. „Wielkie Chiny” to marzenie Xi Jinpinga, którego nie zrealizuje bez pokonania USA. Czy również militarnego, zobaczymy w ciągu najbliższych lat. Na szczęście Stany i Chiny są tak splecione gospodarczo, że chińscy przywódcy zdają sobie sprawę ze wstrząsu, jaki przeżyje gospodarka, gdy zerwą kontakty biznesowe. Również Stany odczułyby to dotkliwie, choć dla Chin byłoby to boleśniejsze.
Historia relacji USA z Chinami pokazuje, że krótkoterminowe zyski przesłaniają długoterminowe zagrożenia. Bardzo często mamy do czynienia z takimi decyzjami w biznesie. Firmy pozwalają rosnąć konkurencji, często wspierając ją i orientują się w zagrożeniu, gdy jest już być późno. Amerykańskie korporacje nie przewidziały tylko, że gdy chińskie firmy w większości obszarów (poza najnowocześniejszą technologią) osiągną możliwość produkowania porównywalnych jakościowo wyrobów, to je wyprą z chińskiego rynku, oczywiście z przyzwoleniem i wsparciem własnego rządu. Historia relacji USA – Chiny pokazuje również, że gdy do zarobienia są miliardy, to zapewnienia o wspieraniu demokracji, o wymaganiu przestrzegania praw człowieka i o poszanowaniu suwerenności innych krajów są gołymi słowami.
30.09.2024

Źródło: Shutterstock.com
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania