Specyfika obecnego cyklu gospodarczego
Jesteśmy w innej fazie cyklu gospodarczego, niż wynikałoby to z historycznych analogii i wzrost cen nie jest zapowiedzią ostatniej fazy wzrostu gospodarczego i nadchodzącej recesji.
W teorii opisać cykl gospodarczy jest prosto. Mamy fazę spowolnienia, potem ożywienia, rozkwitu i ponownie wchodzimy w fazę spowolnienia. W każdej fazie cyklu warto inwestować w inne aktywa. W początkowej fazie spowolnienia tylko gotówka, kiedy zaczynają spadać stopy procentowe − obligacje, akcje w początkowej fazie ożywienia, a w zaawansowanej fazie ożywienia − surowce. Tyle teoria.
W praktyce zawsze pojawiają się problemy z określeniem fazy cyklu, długości jego trwania i punktów „przegięcia”. Zwłaszcza rozciągnięte w czasie cykle są bardzo trudne do diagnozowania, bo często gospodarka potrafi „falować” zanim wejdzie w recesję, czyli mamy okresy lekkiego osłabienia koniunktury, który nie przeradza się w recesję i takie wahnięcia mogą pojawić się kilka razy, zanim pojawi się recesja. W tym czasie zamiast spodziewanej bessy na rynku akcji mamy kolejne szczyty.
Chciałbym jednak skoncentrować się na obecnym cyklu gospodarczym w USA i w Europie, w tym w Polsce.
Reklama
W USA recesja po Wielkim Kryzysie Finansowym zakończyła się w 2009 roku i w przeciwieństwie do Europy, gdzie duże problemy pojawiły się w gospodarce w 2011 roku, amerykańska gospodarka rozwijała się do roku 2020. Lockdowny spowodowały gwałtowne zatrzymanie gospodarki światowej, co znalazło swoje odzwierciedlenie w koniunkturze po obu stronach Atlantyku. Dzięki transferom pieniędzy do gospodarstw domowych i firm, udało się uniknąć masowych bankructw, ale mocno wzrosły deficyty rządów i równocześnie gwałtownie zmienił się profil gospodarki światowej na bardziej „online”.
Najciekawsze pytania dotyczą właśnie tego ostatniego okresu. Załamanie aktywności gospodarczej nie było spowodowane przegrzaniem gospodarki, ani pęknięciem spekulacyjnej bańki. Tym razem był to skutek decyzji rządów, które podejmując decyzje o lockdownach, uniemożliwiły normalne prowadzenie biznesu. Transfery pieniędzy pozwoliły firmom przetrwać, ale ograniczenia w produkcji zaowocowały problemami z dostępnością surowców i produktów. To plus sztuczne wzmocnienie konsumpcji przyniosło wzrost inflacji, z którym obecnie mierzą się rządy i banki centralne. Tak więc ostatnie dwa lata mają niewiele wspólnego z przebiegiem zwykłego cyklu koniunkturalnego. Wzrost cen nie jest pochodną wyłącznie nadmiernego popytu, ale również zaburzeń w produkcji. Nie oznacza to siły gospodarki, a raczej jej wrażliwość na szoki. Oznacza to również, że zaostrzanie polityki monetarnej nie rozwiąże problemu inflacji szybko, ale bez tych podwyżek inflacja może wymknąć się całkowicie spod kontroli.
Warto postawić więc pytanie, czy wzrost cen i wzrost cen surowców jest faktycznie objawem ostatniej fazy cyklu gospodarczego, czyli okresu, gdy moce produkcyjne są zbyt małe w stosunku do popytu, czy po prostu płacimy za decyzje polityków, którzy stwierdzili, że można po prostu zatrzymać gospodarki, ale nie potrafili sobie wyobrazić konsekwencji swoich działań?
Twierdzę, że jesteśmy w innej fazie cyklu gospodarczego, niż wynikałoby to z historycznych analogii i wzrost cen nie jest zapowiedzią ostatniej fazy wzrostu gospodarczego i nadchodzącej recesji.
Wiele zależy od decyzji banków centralnych. W obecnym otoczeniu błędem byłoby podnoszenie stóp do poziomów porównywalnych z inflacją. Banki centralne powinny nieco schłodzić popyt, ale również rządy powinny modyfikować politykę fiskalną i ograniczyć stymulację gospodarki. Jesteśmy na etapie, gdzie jak w PRL, rządy bohatersko walczą z problemami, które same stworzyły i patrząc na rozwiązania, które proponują, nie widzę szans, by inflacja w Europie czy USA znacząco spadła w najbliższych miesiącach.
Jeżeli jednak firmy będą mogły wrócić do normalnej działalności (tu ważne jest by również działo się to w Chinach), to za rok większość problemów z zaopatrzeniem powinna zostać rozwiązana. Być może poza sektorem energetycznym i paliwowym. Polityka obniżania emisji CO2 w obecnej postaci prowadzi do dużych problemów i wzrost cen energii będzie przekładał się na wyższe ceny w gospodarce. Niestety nie widać żadnych działań, które zatrzymałyby ten niekorzystny trend. Więc inflacja w kolejnych latach będzie wyższa niż w poprzedniej dekadzie. To może prowadzić do kolejnych problemów, ale raczej w perspektywie kilku lat, a nie już dziś.
Zadłużenie rządów jest balastem, który zacznie mocno ciążyć, gdy oprocentowanie obligacji wzrośnie. Nie będzie to problemem w tym roku, czy w roku przyszłym. Rządy finansują się nie tylko krótkoterminowymi obligacjami, ale również długoterminowymi, więc wzrost rentowności zacznie zwiększać koszty obsługi długu stopniowo, w miarę jak już wyemitowane obligacje osiągną terminy zapadalności, a na ich miejsce rządy będą musiały wyemitować nowy dług ze znacznie wyższym oprocentowaniem. Taka sytuacja w przypadku krajów mocno zadłużonych może doprowadzić do recesji i paniki na rynku długu.
Uważam, że to, co obecnie dzieje się w gospodarce światowej, dalekie jest od zwykłego cyklu gospodarczego. Działania rządów i skala interwencji sprawiły, że jesteśmy w świecie, którego nie znamy. W takim świecie łatwo pomylić skutki z przyczynami, a już na pewno nie jest łatwo określić, jak silna jest gospodarka. Dlatego, kiedy czytam prognozy recesji i załamania rynków akcji, to miałbym prośbę do ich autorów, by określili obszary, o których wiedzą niewiele. Jeżeli mamy gospodarkę po szoku i kurację, której skutki cały czas nie są znane, to może warto zaakceptować to, że w najbliższych kwartałach będzie wiele błędnych sygnałów. Tak jak rosnąca inflacja nie musi być zapowiedzią ostatniej fazy hossy.
15.02.2022

Źródło: LilKar/ Shutterstock.com
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania