Inflacja nie jest ani niska, ani przejściowa
Inflacja już jest najwyższa od dwóch dekad, a jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Jej szczyt wciąż przed nami. Do celu inflacyjnego NBP będziemy powracać latami. I na tę długą drogę warto się przygotować.
Inflacja konsumencka w Polsce sięga 7 proc. r/r. Ale choć już jest najwyższym poziomie od dwóch dekad, to wciąż nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Eksperci nie pozostawiają złudzeń: podwyżki cen energii i gazu, wzrost akcyzy na alkohol i tytoń, a także podniesienie płacy minimalnej o 7,5 proc., może wywindować wskaźnik CPI w kolejnych miesiącach nawet do dwucyfrowych poziomów. Zresztą, sam Narodowy Bank Polski w swojej najnowszej projekcji zakłada, że inflacja konsumencka w tym roku wyniesie 4,9 proc., a w 2022 r. sięgnie 5,8 proc. Dopiero w 2023 r. spadnie do 3,6 proc., ale i tak będzie wówczas powyżej celu inflacyjnego NBP (2,5 proc. +/- 1 pkt proc.).
Reklama
Dynamiczny wzrost cen to jednak nie tylko problem Polski. Inflacja przybiera na sile praktycznie we wszystkich rejonach świata. W USA ceny rosną w ponad 6-procentowym tempie, w strefie euro dynamika przekracza 3 proc., a w takich krajach, jak Turcja sięga nawet 20 proc. Dodatkowo paliwa do szalejącej inflacji dolewa kryzys energetyczny, z którym boryka się dziś świat. Tymczasem wśród decydentów politycznych i uczestników rynku trwa dyskusja, czy obecny rajd cen będzie zanikał, gdy ustąpią ostre zakłócenia spowodowane pandemią, czy może w takim otoczeniu przyjdzie nam żyć zdecydowanie dłużej.
- Dwa kluczowe czynniki związane z pandemią spowodowały wzrost inflacji w 2021 r.: spiętrzony popyt i ograniczenia podaży. Wprawdzie interakcja tych czynników przyczyniła się do wzrostu inflacji, ale ich przyczyny mają zasadniczo charakter przejściowy. W najbliższych miesiącach, gdy nasilenie tych podwójnych wstrząsów ustąpi, presja na wzrost inflacji powinna zacząć słabnąć. Jednakże, ze względu na szereg trwałych czynników, inflacja ostatecznie ustabilizuje się na wyższym poziomie – przewidują specjaliści Fidelity, Max Stainton, Salman Ahmed i Anna Stupnytska.
Co napędza wzrost cen
Do walki ze skutkami pandemii rządy i banki centralne na całym świecie użyły broni masowego rażenia. W ramach niekonwencjonalnej polityki monetarnej i fiskalnej, rynek został zasypany tanim pieniądzem. Bezpośrednie transfery gotówki do gospodarstw domowych i firm miały na celu utrzymanie miejsc pracy i stabilności dochodów. Spowodowały jednak również wzrost ilości pieniędzy, przy równoczesnym zmniejszeniu dostępnych towarów i usług. Ludzie chcieli bowiem pójść do restauracji, teatru, czy wyjechać na wakacje za granicę, ale w obliczu koronawirusowych obostrzeń, było to niemożliwe. W efekcie stopy oszczędności np. w USA i Wielkiej Brytanii wzrosły w połowie 2020 r. ponad trzykrotnie w porównaniu ze średnimi z lat 2009-2019. Z kolei w Japonii zwiększyły się aż dziewięciokrotnie.
Uwolnienie tych nadwyżek oszczędności w momencie zniesienia restrykcji związanych z Covid-19, spowodowało ogromny wzrost popytu, za którym zagregowana podaż z trudem nadążała. W rezultacie, główną siłą napędzającą wzrost cen w 2021 r. stały się wąskie gardła w transporcie i napięte terminy dostaw, a także drożejące surowce, szczególnie energetyczne. Jednak, gdy gospodarki dopiero zaczynały wychodzić z koronawirusowej infekcji, banki centralne utrzymywały opinię o podażowym charakterze inflacji i jej przejściowości. Dziś widać coraz więcej sygnałów o tym, że duży wzrost cen towarów i usług jest zjawiskiem, które zostanie z nami na dłużej.
- Pandemia przyspieszyła niektóre z istniejących już trendów sekularnych, jak np. wzrost wynagrodzeń w sektorach niskopłatnych czy rozpoczęcie transformacji w kierunku osiągnięcia zerowej emisji netto dwutlenku węgla. Interakcja tych czynników, połączona z zakłóceniami spowodowanymi pandemią, które trwają dłużej niż początkowo oczekiwano, wydaje się zmieniać kierunek debaty rynkowej. Odchodzi się w niej od mantry o czysto "przejściowej" naturze inflacji na rzecz uznania, że jej "trwałość" jest wysoce możliwa. Niedawny wzrost różnych miar oczekiwań inflacyjnych, choć na razie skromny, pokazuje, że pogląd o "trwałości" zaczyna być poważniej traktowany przez konsumentów i uczestników rynku – zauważają specjaliści Fidelity International.
Banki centralne rozgrywają karty
Rosnąca inflacja jest szczególnym wyzwaniem dla najważniejszych banków centralnych na świecie, z Fedem na czele. Światowa gospodarka najlepsze ma już bowiem za sobą i wchodzimy w okres spowolnienia dynamiki PKB. To, czy bankierzy centralni priorytetowo potraktują utrzymanie wzrostu gospodarczego czy walkę z inflacją, będzie miało ogromne konsekwencje dla rynków.
- Decydenci stoją obecnie przed dylematem: zaostrzyć politykę monetarną, aby chronić swoją wiarygodność, ale ryzykować osłabienie i tak już spowalniającego wzrostu gospodarczego? Czy też poczekać na dowody potwierdzające charakter obserwowanej inflacji, lecz tym samym ryzykować zmianę reżimu oczekiwań inflacyjnych. Obserwujemy rosnące zróżnicowanie w podejściu głównych banków centralnych do tej kwestii - wskazują specjaliści Fidelity International.
Obóz jastrzębi - skoncentrowany na ochronie wiarygodności i walce z inflacją – już jest na ścieżce zacieśniania polityki pieniężnej. Norges Bank i Bank Rezerwy Nowej Zelandii tej jesieni po raz pierwszy podniosły stopy procentowe. Z kolei Fed w listopadzie rozpoczął ograniczania skupu aktywów (tzw. tapering) i możliwe, że już w połowie przyszłego roku ruszy z podwyżkami. Na rosnącą inflację stanowczo reagują też Rosja i kraje naszego regionu: Czechy oraz Węgry. Do tego grona w październiku niechętnie dołączyła też Polska.
Tymczasem obóz gołębi niezbyt przesadnie martwi się możliwością zakotwiczenia oczekiwań inflacyjnych i działa na zasadzie "poczekamy, zobaczymy”. - Nie spieszy się Europejski Bank Centralny. Dostrzegając możliwość utrzymania się inflacji i zmierzając w kierunku zakończenia PEPP, skupia się jednocześnie na zapobieganiu zwiększaniu spreadów obligacji skarbowych i zapewnianiu bankom wystarczającej płynności. Ludowy Bank Chin również pozostaje w trybie wyczekiwania, choć jego kierunek działania jest nawet umiarkowanie bardziej skłaniający się ku luzowaniu, aniżeli zacieśnianiu polityki monetarnej – wskazują eksperci Fidelity.
Ale Chiny mają ku temu powód. Nie bez kozery bowiem Goldman Sachs, Nomura czy Barclays obniżyły prognozy wzrostu PKB Chin w 2022 r. poniżej 5 proc. r/r. I gdyby ich przewidywania się ziściły, byłby to najsłabszy rok dla Państwa Środka od ponad trzech dekad. To duże spadki prognoz w porównaniu do wskaźników sprzed pandemii na poziomie 7 proc. Z drugiej też strony, choć ceny producentów (PPI) rosną w Chinach aż w dwucyfrowym w tempie, to ma to jednak niewielkie przełożenie na inflację konsumencką. W październiku wskaźnik CPI rósł „zaledwie” o 1,5 proc. r/r. To daje Ludowemu Bankowi Chin możliwość poluzowania polityki w przyszłości, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Jednak pomimo pojawiających się rozbieżności w strategiach banków centralnych, długoterminowa droga normalizacji polityki monetarnej będzie wyzwaniem dla wszystkich. Natomiast same podwyżki nie oznaczają, że stopy procentowe „dogonią” inflację. Przykładowo, rozbieżność pomiędzy wysokością stóp a inflacją uwzględniona została w prognozach budżetowych Stanów Zjednoczonych na najbliższe 10 lat. Tymczasem realnie ujemne rentowności w połączeniu z wysoką i rosnącą inflacją nie sprzyjają ani akcjom, ani obligacjom.
29.11.2021

Źródło: shutterstock.com / Monster Ztudio
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Przejdź do logowania